Grupę Fathom polubiłem od pierwszego wejrzenia. Kiedy w 2001 roku otrzymałem ich płytkę „Available Light”, z miejsca zostałem ich fanem. Później jednak nasze kontakty się rozluźniły i kompletnie przegapiłem album „Pollution Blues”, a jego następca, wydana w 2005 roku płyta „Celtic Rocks”, trafiła do mnie dopiero teraz.
Tytuł albumu jest ciekawy i dwuznaczny. „Celtic Rocks”, to oczywiście nawiązanie do muzyki jaką gra Fathom, ale w młodzieżowym slangu może też oznaczać tyle co: „Celtowie rządzą”. Myślę że oba te znaczenia są w jakimś sensie na miejscu.
Fathom należą do tych grup, które potrafią zagrać oryginalnie. Nie są kolejnym klonem The Pogues (choć niewątpliwie sporo tej kapeli zawdzięczają) i nie przypominają The Dubliners na przesterze. Jeśli sięgają po klasyczny repertuar, to robią to tylko wtedy, gdy mają rzeczywiście dobry pomysł na aranżację. Tak jest z „King of the Faeries”, „Foggy Dew” czy „Back Home in Derry”. Nawet wyświechtane standardy „Whiskey in the Jar” czy „Wild Rover” brzmią w ich wersjach dość świeżo. Najciekawszą część stanowi jednak repertuar autorski, właśnie dla tych mniej znanych utworów powinno się słuchać tej płyty.

Taclem