Miesiąc: Luty 2014

Ulvsand & Hjetland „Ulvsand & Hjetland”

Duńsko-szwedzki duet, który tworzą pochodzący ze Szwecji Jens Ulvsand i Dunka Jullie Hjetland, to grupa opisująca swoją muzykę jako „nordycki folk”.
Jednak już po pierwszym przesłuchaniu ich płyty dochodzimy do wniosku, że to o wiele za ciasna szufladka. Chociaż rzeczywiście słychać w tej muzyce brzmienia północy, to jednak jest ona nagrana z użyciem dość nietypowego – jak na tamte warunki instrumentarium. Wprawdzie pochodzące z Bałkanów bouzouki bardzo dobrze zakorzeniło się w tradycji irlandzkiej i coraz częściej sięgają po nie Skandynawowie, to jednak trudno uznać je za instrument typowy dla muzyki północy. A to właśnie brzmienia bouzouki, na którym gra Jens, dominują na tej płycie. Jullie sięga za to czasem po ukelele, które robi w ostatnim czasie niesamowita karierę, nie tylko wśród muzyków folkowych. Jednak dla nordyckiego folku to wciąż nietypowy instrument.
Repertuar jest również nie całkiem jednoznaczny. Przeważają autorskie utwory Ulvsanda i Hjetland, osobiste, pełne pasji i ciekawie zaaranżowane, rzeczywiście mocno osadzone zarówno w tradycji muzyki folkowej, jak i w skandynawskim nurcie bardów, wykonujących swoje własne ballady. Wokal Jullie dobrze podkreśla ekspresję tych piosenek.
Ciekawostką jest utwór otwierający płytę, składający się z piosenki najbardziej znanego szwedzkiego barda, Cornalisa Vreeswijka „Visa I Vinden”, połączonej z utworem ludowym „Aire from Brae”, pochodzącym z Szetlandów. Brzmi to ciekawie, zwłaszcza, że całość otrzymała aranżację pasującą do autorskich utworów duetu. Podobnie ma się sprawa z kolejną niespodzianką na płycie, czyli utworem „Bodaibo” Włodzimierza Wysockiego, które znamy choćby z wykonań Wiktora Zborowskiego lub Pawła Kukiza.
Duet Ulvsand & Hjetland tworzy ciekawą mieszankę, wykorzystując różne źródła i inspiracje (oprócz wspomnianych mamy jeszcze ludową melodię z Norwegii), kreuje jednolitą stylistycznie, otuloną w chłodne barwy północy muzykę, do której pojęcie „nordycki folk” wprawdzie pasuje, ale jak już wspomniałem, jest nieco zbyt ciasne. Mimo minimalistycznego instrumentarium dzieje się w tych dźwiękach i wiele więcej.

Rafał Chojnacki

Taliska „Celtic Cafe”

Utrzymana w komiksowym stylu okładka przedstawia piątkę dobrze bawiących się muzyków. Trzech panów gra na instrumentach, mają dudy, gitarę i skrzypce. Dwie uśmiechnięte panie najprawdopodobniej wtórują im wokalnie. Wnętrze przedstawia jakąś kawiarnię, prawdopodobnie tytułową „Celtic Cafe”.
Na obrazku znajduje się oczywiście zespół Taliska, w składzie który nagrał ten album. Prawda jest jednak nieco bardziej skomplikowana, niż komiksowa ilustracja. Obie wspomniane panie – Claire Patti i Natascha Trinkle, nie tylko śpiewają, ale również grają. Claire sięga czasem po harfę, piano accordion i inne instrumenty, zaś Natasha dodaje do tego basowe brzmienia wiolonczeli. W śpiewie wspiera je z kolei Marcus de Rijk, uśmiechnięty gitarzysta z rysunku.
Podstawą repertuarową kwintetu jest muzyka szkocka. Tradycyjne i współczesne kompozycje z Górzystej Krainy nabierają w ich wykonaniu nowego charakteru, choć wykonane są według tradycyjnego standardu, czasem nawet nieco zbyt chropowato. Tyle tylko, że to właśnie ta chropowatość nadaje muzyce Taliski autentyczności.
Wystarczy wysłuchać niepokojącego wstępu do „Prince Charlie`s Set”, by doskonale zrozumieć jakie zamierzenia mają muzycy.
Na koniec warto zaznaczyć, że grupa pochodzi z Australii. Jakie to ma znaczenie? Chyba żadnego, skoro ukochali sobie szkockie granie i wykonują ta muzykę ze znawstwem i z pasją.

Rafał Chojnacki

Drakum „Around the Oak”

Choć to tylko trzy utwory, na ich podstawie bez problemu można sobie wyrobić opinię o hiszpańskiej grupie Drakum.
Sympatyczne folk metalowe granie, z trolowatym pośpiewywaniem. Z jednej strony to nic specjalnego, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę patetyczny, quasi celtycki klimat. Z drugiej jednak trzeba przyznać, że zespół stara się utrzymać uwagę słuchacza, zmieniając napięcie w utworach, kombinując z tempami i całkiem udanie korzystając z folkowych elementów. Skrzypce rzeczywiście są tu bardzo ważnym elementem, nie stanowią tylko wypełniacza w muzyce.
Znacznie słabiej wychodzi romans z black metalem. Gdyby w przyszłości takie elementy zniknęły z muzyki Drakum, choćby na korzyść bardziej rozwiniętych partii w stylu hard&heavy lub choćby thrash metalowych, byłoby to z dużym zyskiem dla muzyki zespołu.

Rafał Chojnacki

Lád Cúig „Tenim les arrels”

Katalońska grupa Lád Cúig debiutuje swoim folk-rockowym materiałem, zatytułowanym „Tenim les arrels”. Znajdziemy tu echa muzyki nawiązującej do brzmień celtyckich, charakterystycznych dla tamtejszych plemion, ale również z delikatnymi nawiązaniami irlandzkimi i szkockimi w melodiach. Trafimy też na delikatne orkiestracje, dudziarską orkiestrę, rasowe brzmienia ska i masę innych rzeczy. Lád Cúig zaskakują bogactwem nawiązań i rozwiązań. Słuchając ich albumu nietrudno dojść do wniosku, że nagranie tego albumu było bardzo kosztowne. Wystarczy posłuchać jak skonstruowane jest intro, którego melodia przechodzi różne wolty stylistyczne, stanowiąc niejako zapowiedź tego, co znajdziemy w dalszej części płyty.
Są momenty, kiedy Katalończycy próbują zagrać ostrzej, nieco bardziej punk-folkowo (np. w „Patrick McKenzie”), jednak to tylko drobny odcień na ich autorskiej mozaice. W odróżnieniu od kapel takich jak Flogging Molly czy Fiddler`s Green grupa Lád Cúig brzmi bardziej selektywnie i o wiele radośniej.
Być może to zasługa katalońskiego słońca, ale ja uważam, że chodzi tu raczej o Flàvię, wokalistkę, która wykonywała większość partii wokalnych w czasie gdy zespół nagrywał tą płytę. W jej głosie jest dużo radości, nie pozostaje to więc bez wpływu na całokształt brzmienia. Z uzyskanych przeze mnie informacji wynika, ze drogi śpiewaczki kapeli rozeszły się po nagraniu tej płyty, a zespół brzmi obecnie nieco mocniej. Zobaczymy jak to będzie. Mam tylko nadzieję, że nie zatracą swojego charakteru i nie utoną w zalewie podobnych do siebie kapel. Szkoda by było potencjału, który mają i który na tej płycie doskonale wykorzystali.
„Tenim les arrels” to debiut dojrzałego zespołu, którego muzycy wiedzą co chcą osiągnąć. Pozostaje więc trzymać za nich kciuki i liczyć na to, że kolejny album dorówna tej płycie.

Rafał Chojnacki

Nordman „Patina”

Szwedzka grupa Nordman działa z przerwami od 1993 roku. Choć zwykła się ją uważać za zespół łączący folk z rockiem, trzeba przyznać, że z upływem lat rockowa nuta stała się coraz mniej słyszalna. Najnowszy album, to próba spojrzenia na najciekawsze piosenki Nordmana od strony całkowicie akustycznej. Co zatem pozostało? Mieszanka popowych ballad z folkowym feelingiem i rozbudowanym instrumentarium, w którym znajdziemy różnego rodzaju flety, piszczałki, dudy czy nyckelharfę. Oprócz tego sporo tu typowych dla pop-folku orkiestracji. Trzeba jednak przyznać, że trzymają one poziom, ponieważ aranżacje nawiązują do szwedzkiej muzyki ludowej i dawnej.
Efekt w postaci akustycznych wersji jest dość ciekawy, ponieważ w gruncie rzeczy trzon zespołu, to tylko dwie osoby. Håkan Hemlin jest wokalista, zaś Mats Wester gra na nyckelharfie (jest też autorem większości utworów). Pozostałe dźwięki pochodzą od zaproszonych do współpracy muzyków. Najważniejszymi gośćmi są tu pianistka Danielle Strömbäck i flecistka Claudia Müller. To ich grę najczęściej słyszymy na tym krążku.
Niekiedy repertuar może być odrobinę monotonny, zwłaszcza jeżeli od tego krążka zaczynałoby się swoją przygodę z Nordmanem. Jeśli jednak weźmie się pod uwagę, że na ostatnich studyjnych płytach tego projektu dominował pop-folk podbity plastikowymi rytmami z komputera, to o wiele łatwiej docenić dźwięki, które słyszymy na nowym krążku.
Wokal Hemlina jest taki, jaki jest i niewiele da się z tym pewnie zrobić. Nieco mrukliwy, trochę marudny, ale na tyle charakterystyczny, że wpasował się w brzmienie zespołu na tyle mocno, że dziś trudno sobie wyobrazić, by utwory te wykonywał kto inny.

Rafał Chojnacki

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén