Miesiąc: Lipiec 2013 (Page 1 of 3)

Noel McLoughlin „Home is the Rover”

W latach dziewięćdziesiątych, gdy bardzo trudno było dostać w Polsce nagrania z muzyką celtycką, na rynku pojawiło się kilka kaset, wydanych na licencji austriackiej wytwórni ARC. Polscy słuchacze mogli dzięki temu zapoznać się z twórczością grupy The Golden Bough i artystów mniej lub bardziej z nią związanych, takich jak Margie Butler czy Noel McLoughlin. W przypadku Margie związek z tym zespołem jest oczywisty, ponieważ do spółki z Paulem Espinozą tworzy ona trzon grupy The Golden Bough. Natomiast Noel nagrywał swoje piosenki między innymi z gościnnym udziałem tego zespołu.
W tamtych czasach ARC wydawała nagrania McLoughlina na licznych płytach, zazwyczaj wskazujących tytułami na najlepsze nagrania z Irlandii czy Szkocji. W fonotece wielu ówczesnych celtofili znajdziemy więc takie tytuły, jak „Best of Ireland” czy „20 Best of Scotland”. Na przestrzeni kolejnych lat artysta ten niewiele nagrywał, ukazywały się jednak płyty łączące nowe nagrania ze starymi, urozmaicane wersjami koncertowymi niektórych utworów.
Dochodzimy jednak do czasów współczesnych. Nagrana w 2009 roku płyta „Late Starters in Love”, zarejestrowana w trio z Denisem Allenem i Denisem Carey`em, to właściwie nowy początek kariery McLouglina. Co ciekawe ukazała się ona poza dystrybucją ARC i zawiera o wiele mniej znany, a przez to bardziej ambitny repertuar. W międzyczasie wokalista wrócił pod skrzydła macierzystej wytwórni, ukazała się nowa składanka i album koncertowy. Aż tu nagle, nie stąd ni zowąd na rynek trafił nowy album McLouglina, sygnowany logo austriackiej firmy, ale zawierający kolejny zestaw stosunkowo mało znanych irlandzkich i szkockich piosenek. Nosi ona nazwę „Home is the Rover”.
Płyta ta, to 14 utworów, wśród których dominują tradycyjne kompozycje. Znalazło się jednak również miejsce na kilka folkowych przeróbek i coś do tańca. Wszystkie one zasługują na chwilę uwagi, warto więc przysłuchać się dobrze tej płycie.
Jak zwykle w przypadku albumów McLoughlina bardzo ciekawie wychodzą współczesne piosenki, które aranżowane są tak samo, jakby były tradycyjnymi melodiami. Taki los spotkał choćby napisaną przez Franka Hennessy`ego piosenkę „The Old Dungarvan Oak” oraz „Roseville Fair” Billa Stainesa, „Little Brigid Flynn” Percy Frencha i „Dancing at Whitsun” Austina Johna Marshalla. Zwłaszcza ten ostatni utwór, bardzo mało znany, zasługuje na uwagę. Najbardziej znana z przeróbek, to słynny „John O`Dreams” Billa Caddicka, w którym twórca piosenki wykorzystał melodię autorstwa Piotra Czajkowskiego.
Tradycyjne kompozycje prezentują się niemal równie dobrze. Zarówno skoczne „Twa Bonnie Maidens”, „Dido, Bendigo”, „I’ll go No More A-roving With You, Fair Maid”, zaaranżowane ze smakiem „Song of the Fishgutters” i „The Flower of France and England” świetnie bluesująca nieco pieśń „Highland Harry”, jaki i utrzymana w balladowym klimacie „Fisher Row” brzmią w wykonaniu McLoughlina świeżo i ciekawie.

Rafał Chojnacki

Fjärin „Mixtur”

Duńska grupa Fjärin, to muzycy, którzy z niejednego pieca jedli już chleb. Ich rozkołysane, jazzujące utwory sięgają w głąb skandynawskiej tradycji, zostawiając miejsce na luźne interpretacje muzyczne. Sporo w nich swobody, która często charakteryzuje grę najlepszych instrumentalistów. Wiele wskazuje na to, że muzyków grupy Fjärin możemy do takiego zbioru zaliczyć.
Grający na skrzypcach Søren Stensby ma sporo doświadczeń z brzmieniami bałkańskimi, dlatego nawet grając melodie nawiązujące do tradycyjnych brzmień rodem z Danii, przemyca tam czasem nieco inne rozwiązania. Gitarzysta Kasper Ejlerskov Leonhardt pochodzi z duńskiej wyspy Fanø i to on odpowiada za zarażenie miłością do tamtejszej muzyki pozostałych członków grupy. Kontrabasista Johannes Vaht sporo jazzuje, co zdecydowanie wpływa na korzyść brzmienia całej kapeli.
O tym że spojrzenia muzyków Fjärin kierują się daleko poza danie mogą świadczyć takie utwory, jak celtyckie „Amaher Reel”, „Dedikation” i „Lasal” oraz bałkański w swoim brzmieniu brzmiący walczyk „Mythos”. Podsumowaniem takich poszukiwań muzycznych może być tytułowy „Mixtur”.
Ciekawie brzmią tu też goście, zwłaszcza śpiewająca norweska wokalistka Mia Marlen Berg, która brawurowo zaśpiewała w „Et Øjeblik Av Savn”, „Stranda” i w „Mixtur”. Jej dziewczęcy głos sprawia, że muzyka zyskuje jeszcze jeden, niezwykle ważny dla brzmienia instrument.
Gościnny udział pianisty Oscara Johanssona również odcisnął tu swoje piętno, zwłaszcza w instrumentalnej balladzie „Saga”.
Autorskie utwory członków zespołu świetne wpisują się w skandynawską tradycję folkową, zwłaszcza zaś w to co obecnie gra się na Półwyspie. Akustyczne brzmienia, poparte świetną grą instrumentów, to niewątpliwy atut tego krążka. Odkrywając kolejne utwory poznajemy prawdziwą miksturę, jaką przygotowali dla nas Duńscy muzycy.

Rafał Chojnacki

Mad Maggies „Shake Those Bones”

Amerykańska grupa The Mad Maggies przedstawia swoją piątą płytę.
Atmosfera knajpki, w której gra kapela mieszająca kilka rodzajów folku, blues, elementy charakterystyczne dla piosenki francuskiej i rockowe aranżacje, to największy atut tej płyty. Kolejne utwory płyną z głośników, a słuchacz nie wie co się może za chwilę wydarzyć. Dość bogate instrumentarium, w którym pojawiają się m. in. gitary, trąbka, tuba, saksofony, flety, perkusja, akordeony i ukulele, to gwarancja tego, że w muzyce będzie się sporo działo. Muzycy The Mad Maggies potrafią się niekiedy zamieniać instrumentami, a każdy z nich gra w nieco innym stylu. Najważniejsze jednak, że ta bogata mieszanka muzyczna, spięta głosem charyzmatycznej Maggie Martin doskonale brzmi i tworzy spójną całość, której wypadkowa definiuje stylistykę zespołu.
Już po kilku utworach łatwo dojdziemy do wniosku, że zespół jest zakochany w polkach. Większość utworów ma tempo charakterystyczne dla tego tańca. To kolejne zaskoczenie, ponieważ utwory brzmią bardzo różnorodnie. Słychać tu wpływy celtyckie, francuskie, morski folk, cajun, swing a nawet ska, blues, jazz i hip hop.
Tym co zdecydowanie wyróżnia The Mad Maggies spośród zespołów sięgających po różnorodne wpływy, jest poczucie humoru. Słychać, że te utwory sprawiły muzykom sporo radości, która udziela się również słuchaczom. Dotyczy to zwłaszcza bardziej kabaretowych utworów, a i takie znajdziemy w repertuarze zespołu. Momentami granie The Mad Maggies kojarzyć może się z brytyjską grupą Bellowhead, jednak w tym przypadku brzmienie nie jest aż tak pompatyczne, jak w przypadku Wyspiarzy.
Jak wspomniałem jest to piąty album tego amerykańskiego zespołu. Wkrótce napiszę również o innych ich płytach, ponieważ ta tylko zaostrzyła mój apetyt.

Rafał Chojnacki

Flaming June „Rumpelstiltskin”

Tytułowy „Rumpelstiltskin”, to nic innego jak nasz Czerwony Kapturek. Tłumaczy to co robi ta nieco wyzywająco ubrana niewiasta na okładce.
Cały tytuł tej EP-ki to „Rumpelstiltskin & The Perils and Promises of Womanhood”. Wygląda to trochę, jakby Louise Hamilton, główna sprawczyni całego zamieszania pod nazwą Flaming June, chciała zamknąć w tytule płytki tematykę wszystkich pięciu utworów, które się na niej znalazły. Od razu powiem, że w gruncie rzeczy jej się to udało, choć przecież i tak nikt nie będzie oceniał tej płyty po tytule.
Co zatem czeka nas wewnątrz? Muzyka Flaming June pełne uroku, oparte na wyrazistym rytmie piosenki, które urozmaicono partiami gitary, skrzypiec, wiolonczeli, etnicznych bębnów i instrumentów klawiszowych.
Głos wokalistki brzmi bardzo ciekawie, jest dość niski, ale kiedy jest to wskazane bez wysiłku wchodzi ona również na wyższe rejestry. Wszystkie utwory mają w sobie coś z atmosfery grozy, nawet jeżeli przy wtórze ostrych brzmień skrzypiec chciałoby się zatańczyć, będzie to raczej taniec wokół diabelskiego ognia na górze czarownic. Mimo że muzycznie Flaming June znajduje się na nieci innym biegunie, to jednak czuć w tych piosenkach jakieś mroczne pokrewieństwo z balladami morderców z płyty Nicka Cave`a.
Louise Hamilton najwyraźniej lubi niewielki format płyt. To już jej czwarta EP-ka, co oznacza że autorskiego materiału starczyłoby jej na dwie, a po dopisaniu kilku piosenek nawet na trzy płyty długogrające. Tymczasem artystka preferuje jednak nieco mniej obszerne formy wypowiedzi, co można zrozumieć dopiero porównując ze sobą nagrania z jednego lub więcej krążków. Maja one nieco inny klimat, są opowieściami traktującymi o nieco innych sprawach, no i wreszcie zarejestrowano je z różnymi muzykami. Najważniejsza w Flaming June oczywiście pozostaje Louise i jej piosenki, ale okazuje się że sesyjni muzycy również mają spory wpływ na ostateczne brzmienie konkretnej EP-ki.

Rafał Chojnacki

Nam

Nam to zespół dowodzony przez austriackiego muzyka i producenta Bernharda Mikuskovicsa.
Swoją muzykę określają jako „Medieval World Music”, ich brzmienia nawiązują rzeczywiście do ludowych korzeni róznych kultur, choć wiele wskazuje na to, że obok tradycyjnych brzmień z obszarów niemieckojęzycznych inspirują ich głównie melodie celtyckie i bliskowschodnie. Zdarzają się jednak także znacznie dalsze wyprawy muzyczne, zwłaszcza wtedy, gdy muzyce towarzyszą dźwięku australijskiego didgeridoo, andyjskiej queny czy japońskiego shakuhachi.
Inspiracją dla filozofii muzycznej Mikuskovicsa jest fakt, że juz od najdawniejszych czasów jego rodzinne dorzecze Dunaju było miejscem przez które podróżowali kupcy, misjonarze i żołnierze, niosąc ze sobą okruchy różnych kultur.
Epicka i wizjonerska wizja muzyki austriackiego twórcy wymagała sporego wsparcia instrumentalnego, dlatego powołał do życia zespół, które realizuje jego pomysły.

Skład zespołu:
Bernhard Mikusovics – wokal, szałamaja, flety, harmonijka, didgeridoo, ney, fujara, okaryna, flet dronowy, cymbały, strumstick, dombra, rubab, programowanie
Georg Baum – harfa celtycka
Kemalettin Efe – saz
Dominik Johannes Richter – instrumenty perkusyjne
Bernd Meyer – programowanie

Oficjalna strona zespołu: http://www.ensemble-nam.com/

Mad Maggies

Zespół The Mad Maggies pochodzi z amerykańskiego San Francisco i zawdzięcza swoją nazwę akordeonistce i wokalistce Maggie Martin.
Grupa powstała w 2004 roku, a jej brzmienie jest wypadkową doświadczeń poszczególnych muzyków, z których większość gra lub grała wcześniej w innych zespołach.
The Mad Maggies nie ograniczają się do jednego stylu muzycznego, choć w ich muzyce słychać szczególny sentyment dla polki. Czerpią jednak z bogatego źródła muzyki świata, sięgając kiedy im to wygodne po ska, cajun, muzykę celtycką, piosenkę francuską i wiele innych motywów. Cała ta fuzja muzyczna podbarwiona jest odrobiną rocka, sprawiającą, że brzmienie zespołu jest bardzo przyjemne dla ucha.
Grupa ma na koncie sześć płyt: „Crazed and Enthused” (2004), „Magdalena`s Revenge” (2007), „Skull and Magpies” (2009), „Flashbacks – the Mad Maggies play vintage hits” (2010), „Shake Those Bones” (2011) i „Up North & Out West – the Mad Maggies on Tour” (2012).

Skład zespołu:
Johny Blood – tuba
Ray Fernandez – saksofon tenorowy, saksofon barytonowy, saksofon sopranowy
Ian Luke – perkusja
Maggie Martin – akordeon, śpiew
Tim Sarter – gitary basowe, akustyczne i elektryczne
Gary „GDub” Wium: gitary akustyczne i elektryczne

Oficjalna strona zespołu: www.themadmaggies.com

Rafał Chojnacki

Fianna „Irish Rebel Band”

Irlandzkie pieśni rebelianckie to wyjątkowy fragment celtyckiej spuścizny ludowej. Mozna je porównać do polskich pieśni kojarzonych z ruchem oporu w czasie drugiej wojny światowej. W takiej sytuacji możemy jednak Irlandczykom pozazdrościć tego, że w ich sercach pieśni te żyją i są stale obecne. Oto kolejne pokolenie muzyków sięga po ten tradycyjny repertuar rozpalając ogień w ludzkich umysłach równie mocno, jak przed laty robiła to legendarna grupa The Wolfe Tones.
Zespół Fianna jest dowodem na to, że muzyka irlandzka idzie za ludźmi wszędzie tam, gdzie przybysze z Zielonej Wyspy postawią swoją stopę. Muzycy tej grupy mieszkają w Glasgow, a ich repertuar jest bezlitośnie skonkretyzowany. Grają irlandzkie pieśni rebelianckie i najwyraźniej tam gdzie mieszkają jest zapotrzebowanie na takie granie.
Płyta „Irish Rebel Band” to koncertowe nagrania, wśród których znalazły się największe hity tego gatunku, takie jak „Foggy Dew”, „Sean South” czy „Dying Rebel”, ale również trochę współcześniejszych piosenek, jak np. poświęcona irlandzkiej konstytucji ballada „Only Our Rivers” napisana przez Mickey`a MacConnella w 1973 roku. Zdarzają się również evergreeny, takie jak „Dirty Old Town” czy jeden z miłosnych przebojów wszech czasów na Zielonej Wyspie – „Grace”. Powoduje to, że repertuar jest nieco bardziej zróżnicowany.
Samo brzmienie zespołu jest dość proste. Mamy tu gitarę, wokal, tin whistle i perkusję, a w niektórych utworach pojawia się gościnnie gitara basowa. Nagrania zarejestrowano w dość amatorski sposób, przez co trudno jest traktować je jako wydawnictwo pokazujące w pełni możliwości zespołu, zwłaszcza że muzykom zdarza się czasem zagrać coś odrobinkę nierówno czy nieczysto. W ostateczności jednak utwory te brzmią dzięki temu autentycznie. Czujemy się, jakbyśmy siedzieli w pubie z gromadką zwolenników I.R.A. i utyskiwali na marny los, jaki brytyjski rząd zafundował mieszkańcom Irlandii Północnej. Dlatego właśnie będę do tych nagrań czasem wracał, ponieważ wyjątkowo blisko mi do klimatów, które zespół Fianna prezentuje.

Rafał Chojnacki

Fejd „Nagelfar”

Folkmetalowa grupa Fejd z Norwegii, to jedna z najciekawszych ekip grających ten rodzaj muzyki. Niby nie odkrywają Ameryki, łącząc po prostu norweski folk z ciężkim graniem, ale robią to bez niepotrzebnego zadęcia. Każda kolejna płyta przynosi w sumie dość podobną muzykę, ale zawsze można odnaleźć w niej nieco ciekawych dźwięków.
Najciekawsze w muzyce Fejd jest to, że nie zawodzą tam, gdzie wykłada się wiele folkmetalowych kapel, czyli przy graniu na akustycznych instrumentach. Tu proporcje są bardzo dobre, ponieważ słychać, że chodzi raczej o rockowe i metalowe podkręcenie folkowych w zamierzeniu piosenek, a nie o nadanie folkowego charakteru kompozycjom z zupełnie innej bajki. Nie mamy tu plastikowych klawiszy w stylu Summoning, a prawdziwe, żywe instrumenty.
Do najciekawszych momentów na płycie można zaliczyć elektryzujący wstęp w postaci utworu „Ulvsgäld”, roztańczony „Den skimrande” i patetyczną balladę „Vindarnas famn”.
Warto zatrzymać się na chwilę nad szatą graficzną. Choć poprzednie okładki płyt Fejd były nieco kiczowate, to tym razem Norwegowie przekroczyli pewne granice dobrego smaku. Wikiński drakkar, unoszący się na oceanie gwieździstego nieba, pełnia księżyca i łeb czegoś co pewnie miało być wilkołakiem, to za dużo jak na jeden obrazek. Z drugiej jednak strony okazuje się, że ten graficzny potworek może mieć bardzo pozytywne konotacje. Po przesłuchaniu płyty dochodzimy do wniosku, że muzyka nie jest taka zła, jak zapowiadała nam to okładka. Płytę warto nie tylko przesłuchać, ale również polecić.

Rafał Chojnacki

Tortilla Flat

Grupa Tortilla Flat powstała w 1991 roku, założycielami była trójka kolegów: Chris, Ritchie i Lexu. Mieszkali razem w miejscowości Langenthal w Szwajcarii. Pomysł na nazwę ich zespołu wywodzi się w prostej linii z powieści „Tortilla Flat” Johna Steinbecka. Pełna buntu i nostalgii muzyka dobrze korespondowała wówczas z klimatem tej książki.
Mimo że brzmienie, które początkowo nawiązywało do klimatów rockowych z południa Stanów Zjednoczonych skręciło z czasem w kierunku celtyckiego rocka, nazwa pozostał i zespół jest dziś w swoim kraju bardzo popularny w kręgach miłośników takiego grania. Mają na koncie sześć płyt długogrających i kilka mniejszych wydawnictw.
Po kilku latach grania do zespołu dołączyła trójka dudziarzy, stanowiąca osobną grupę, znaną jako Independent Pipers. Dzięki nim muzyka Tortilla Flat nabrała jeszcze głębszego celtyckiego brzmienia.
Z czasem rockowa sekcja zespołu zbliżyła się nieco w kierunku punk rocka, co sprawiło, że zaczęła brzmieć podobnie do znanych grup, takich jak The Real MacKenzies, łączących grę na szkockich dudach z ostrym rockiem. Jednak wyróżnikiem pozostają nadal autorskie piosenki, komponowane przez członków zespołu.

Three Sheets T` Wind „Break From Tradition”

To tylko, EP-ka, pochodzący z Pontefract w West Yorkshire zespół Three Sheets T` Wind nie ma jeszcze na koncie pełnoprawnego albumu. Jednak już po tym wydanym własnym sumptem materiale dobrze widać w jaką stronę zmierzają muzycy.
Punktem wyjście jest tu podbarwiony punkiem folk – nie odwrotnie. W czasach gdy wiele kapel przykrywa w swojej muzyce folkowe melodie masywnym brzmieniem gitar, Three Sheets T` Wind postanowili wrócić do korzeni punk-folku, nawiązując do brzmień kojarzących się z bardziej akustycznymi płytami The Levellers czy z klasycznym brzmieniem The Pogues.
Nie nawiązania są tu jednak najważniejsze. Zespół umyka po prostu od hałaśliwego grania, zachowując nawet w wolniejszych utworach (takich jak „Dole Days”) klasyczną dla niezależnych kapel drapieżność.
Są tu fragmenty, które mogą spodobać się purystom, choć dla wielu muzyka ta może się okazać nieco zbyt przaśna. Zamiast gitar mamy wszak akordeon, który momentami trochę zbyt agresywnie poczyna sobie w tle. Znacznie lepsze brzmienie udaje się uzyskać w zaskakującym finale, w którym Three Sheets T` Wind przekształcają się w zespół country wykonujący coś z pogranicza honky tonk i amerykańskiego folku. W otoczeniu pozostałych piosenek ta brzmi trochę jak żart muzyczny, ale jest zagrana z dużym wyczuciem i znajomością tematu, dlatego tym bardziej warto na ten utwór zwrócić uwagę. Mam nadzieję, że na pełnowymiarowego następcę „Break From Tradition” nie trzeba będzie długo czekać.

Rafał Chojnacki

Page 1 of 3

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén