Miesiąc: Marzec 2013

Sofia Karlsson „Visor från vinden”

Szwedzkie „visor”, to specyficzny gatunek muzyki, w którym znajdują się zarówno quasi-dylanowskie ballady licznych bardów (w Szwecji nazywanych trubadurami), jaki po popowe evergreeny. Dlatego słówko „visor” na okładce płyty może budzić niepokój. Na szczęście nazwisko Sofii Karlsson już takiego niepokoju nie budzi. Wystarczy posłuchać jednej czy dwóch piosenek, by dać się porwać urokowi jej muzyki. Znana z zespołów takich jak Eter i Groupa czy też z projektu Jul i Folkton artystka ma niesamowitą zdolność zjednywania sobie słuchaczy.
Piosenki zawarte na tej płycie ocierają się o słowo „szlagier”, ponieważ ich autorami są znani szwedzcy muzycy, łączeni głownie z nurtem „visor”, tacy jak Dan Andersson, Mikael Wiehe, Alf Hambe, Hazelius, Fred Åkerström a nawet sam ojciec chrzestny szwedzkich bardów, Evert Taube. Obeznana jednak dobrze z folkową sceną Sofia nie pozwoliła sobie na byle jakie wykonania. Akustyczne, świetnie zaaranżowane utwory, mogłyby się znaleźć w takich wykonaniach na płytach najlepszych folkowych grup z Wysp Brytyjskich czy z Irlandii. Tam bowiem należy szukać korzeni takiego myślenia o muzyce. Folkowe brzmienia są tu wprawdzie szwedzkie, ale płyta może się dzięki temu podobać nawet tym, którzy nie mieli dotąd do czynienia z muzyką skandynawską.
Najciekawsze wykonania z tego albumu, to „Flickan och kråkan” Mikaela Wiehe, „Spelar för livet” Pepsa Perssona i „Balladen om briggen „Blue Bird” av Hull” Everta Taube.
Choć jest to album z cudzymi piosenkami trudno potraktować te wykonania, jako zwyczajne covery. W wielu przypadkach są one bowiem ciekawsze od oryginałów. Sofia potraktowała ten materiał trochę tak, jakby były to utwory tradycyjne, którym należy się nowa oprawa.

Rafał Chojnacki

Zapłoty

Zespół Zapłoty pierwotnie nosił nazwę Za Płotem i powstał w 2009 roku. w Gliwicach z inicjatywy grupy zawodowych muzyków związanych ze Śląskiem.
W pierwotnym pięcioosobowym składzie (z wokalistką i flecistką Dominiką Płonką) zadebiutował w 2010 r. na Festiwalu Piosenki Śląskiej w Zabrzu, zajmując na nim pierwsze miejsce. W tym samym roku zespół był gospodarzem „Balu Folk”, pierwszej tego typu imprezy w Polsce, w ramach której odbyły się warsztaty tańca ludowego, wieczory taneczne przy granej na żywo muzyce tradycyjnej i koncerty muzyki folk. Rok 2011 upłynął pod znakiem poszerzania i „ogrywania” repertuaru.
W nieco zmienionym składzie (Katarzyna Pluta – wokal, Dariusz Gola – perkusja) zespół wrócił na scenę w marcu 2012, grając wspólnie z Zakopower koncert charytatywny na rzecz gliwickiego i rybnickiego hospicjum.
W listopadzie 2012 roku zespół zajął I miejsce na Festiwalu Piosenki i Muzyki Śląskiej w Rydułtowach.
Obecnie grupę pod nazwą Zapłoty tworzą:
Katarzyna Pluta – wokal
Jacek Dzwonowski- skrzypce
Bogna Szwajger – wiolonczela
Ewa Czardybon – flet
Damian Wojnowski – kontrabas
Damian Stroka – gitara
Darek Gola – perkusja

Ideą zespołu jest pokazanie piękna tradycyjnej muzyki regionu w nowoczesnych, ciekawych aranżacjach: Jesteśmy przekonani że warto odkryć i pokazać, że mamy własny folk, śląski, nie
kojarzący się z kiczem, z którego możemy być dumni i który jest atrakcyjny dla odbiorców w różnym wieku.
– mówią członkowie zespołu.

Materiał własny zespołu

Тverd „Вслед за солнцеворотом”

Tverd to transkrypcja rosyjskiej nazwy grupy, która nazywa się a właściwie Tвердь. To folk-metlowa grupa z miasta, które po polsku nazywa się Twer (czyli własnie Tвердь) i jest starym średniowiecznym portem na Wołdze. W składzie tej grupy znajdziemy dwóch członków kultowej rosyjskiej grupy Pagan Reign, będącej klasycznym przedstawicielem nurtu pagan metal w tym kraju. Można nawet powiedzieć, że jest to zespół, który powstał w wyniku niesnasek w macierzystej formacji Dimitrija Kuzniecova i Demostena.
W brzmieniach zespołu Tverd usłyszymy tradycyjne instrumenty nawiązujące do muzyki dawnej i ludowej. Wiele melodii czerpie pełnymi garściami z tradycji, nie jest to więc bynajmniej zwykły metal zagrany z wykorzystaniem folkowego instrumentarium. Są też kobiece zaśpiewy, z jednaj strony kojarzące się ze wczesnymi nagraniami fińskiej grupy Nightwish, z drugiej zaś nawiązujące do pięknych rosyjskich wokaliz w śpiewach ludowych. Męskie wokale są zróżnicowane: mamy wokal folkowy i metalowy. Ten drugi nie przekracza jednak zazwyczaj thrash metalowych standardów.
Od strony metalowej jest nawet bardziej niż przyzwoicie. Dominuje ostro zagrany heavy metal, momentami przechodzący w thrash. Muzycy wiedzą jednak kiedy ustąpić miejsca akustycznym instrumentom i nie zagłuszają ich, nawet podczas galopad perkusji i gitar grających unisono z którymś z ludowych instrumentów, brzmienie jest selektywne.
Zespołowi przydałoby się nieco więcej przestrzeni w brzmieniu, ale to już wyłącznie sprawa produkcji. Nawet bez tego otrzymaliśmy folk-metal na bardzo przyzwoitym poziomie.
Miłośnikom folku bez mocnych gitar można tu zadedykować lekki i zwiewny utwór „Под Солнца Волшебными стрелами”. Warto też pamiętać o tym, by wyłączyć płytę przed końcem ostatniego utworu. Zaczyna się wówczas bowiem elektroniczny łomot z wpasowanym w to brzmieniem fletu. Jeśli miał to być dowcip, to wyjątkowo kiepski. Psuje bardzo dobry odbiór interesującego albumu.

Rafał Chojnacki

Pied Pipers „Music from Ireland & Scotland”

Zebranie informacji na temat grupy Pied Pipers, której nagrania znalazły się na tej płyie nie było łatwe. Przede wszystkim dlatego, że istniała również popularna amerykańska grupa o tej samej nazwie, tylko z przedrostkiem „The”. Drugi powód jest równie prozaiczny: folkowy zespół Pied Pipers pochodzi z Niemiec i od dawna nie istnieje. Nawet namierzenie grających w nim muzyków nie jest takie łatwe. Na szczęście okazało się, że udało się znaleźć jednego z nich, okazał się naszym starym znajomym, który pochodzi ze Szwecji.
Dag Westling – o nim bowiem mowa, jest mi dobrze znany z irlandzko-szwedzkiej formacji Eitre, która wydała bardzo dobrą płytę zatytułowaną „The Coming of Spring”. Muzyk ten pojawił się również na krótko w składzie amerykańskiej grupy wykonującej muzykę celtycką, The Golden Bough, którą prowadzą harfistka Margie Butler i gitarzysta Paul Espinoza. Obecnie gra z grupą Quilty. W jego muzycznej biografii pojawiają się jednak nie tylko zespoły folkowe, ale również art-rockowe (Pierre Moerlen`s Gong) czy wykonujące muzykę alternatywną (Tribute).
W Pied Pipers Dag współdzielił obowiązki szefa z miejscowym muzykiem, Berlińczykiem o nazwisku Michael Wolter. Po rozpadzie Pied Pipers Wolter poszedł w jazz, a Westling z mniejszym lub większym skutkiem powraca co chwilę do folku.
Niemiecka formacje Pied Pipers nagrała tylko jedną płytę dla niemieckiej wytwórni ARC. Wydawnictwo to słynie z ciągłego wznawiania co lepszych albumów swoich wykonawców, zazwyczaj w odmienionej szacie graficznej, często też pod nieco innym tytułem. Recenzowana tu płyta „Music from Ireland & Scotland”, wydana w 2006 roku była już wcześniej wydana pod tytułem „Scottish & Irish Music”. Same nagrania pochodzą z roku 1978 (!) i prezentują muzykę zagraną dość surowo. Odbiega ona nieco od tego co wówczas grywały zespoły irlandzkie, ale trzeba przyznać, że ma swój interesujący styl.
Mimo że znalazły się tu tak znane utwory jak „Parcel of Rogues”, „Twa Corbies” czy „Ye Jacobites”, to jednak nie da się zaliczyć tego albumu do zestawów typu „the best of…”. I bardzo dobrze, ponieważ być może dzięki temu muzyka tej grupy nie utonie w setce innych podobnych wydawnictw. Trochę by było szkoda.

Rafał Chojnacki

Słodki Całus od Buby „Między 1 a 7”

Kolejne płyty trójmiejskiego Słodkiego Całusa od Buby, to stały się ważnymi punktami wytyczającymi rozwój kapeli. Co prawda jest to grupa, która najlepiej brzmi na koncertach, jednak ostatnie nagrania udowadniają, że ich albumy nie są tylko zbiorami przypadkowych piosenek.

A zaczyna to wszystko „Ogień i dym” napisany przez Mariusza Kampera. Ogień idzie tu głównie z gitary, zaś nieco mgliste metafory mogą służyć za dym. Choć po prawdzie jest to po prostu dobry utwór na start, bo ma przebojowy refren i ciekawą melodię. Po nim przychodzi czas na dość typową kompozycję Krzysztofa Jurkiewicza, zatytułowaną „Nad rzeką”. Typową, bo nosząca w sobie wszystkie elementy jego poetyki, a na dodatek okraszona melodią, która mogłaby się znaleźć na każdym albumie Słodkiego Całusa. Aranżacje pewnie byłyby inne, ale sama piosenka może być uznana za jeden z wzorców całusowego metra.

Tytułowa „Między 1 a 7” Kampera, to zdecydowanie piosenka na długie drogi. Nie jest to wprawdzie country, raczej southern rock, podbarwiony klimatem dylanowskiego folk-rock-bluesa. Świetnie wpisuje się to w zespołowe brzmienie, w którym na koncertach uderza zazwyczaj niemal punkowe podejście do bluesa. Tym razem udało się to oddać w wersji studyjnej.
„Smutek”, to kolejna ballada spod pióra Jurkiewicza, która już teraz jest koncertowym przebojem zespołu.

Od piosenki zatytułowanej „Przyda się taka chwila” zaczyna się fragment płyty, który zawiera nieco pożyczek. O ile zdarzało się już wcześniej, że Słodki Całus sięgał po czyjeś teksty, to bardzo rzadko w podstawowym repertuarze zespołu pojawiały się prawdziwe covery. Tym razem jest nieco inaczej. „Przyda się taka chwila” to jeszcze nic takiego, ponieważ Kamper napisał tą piosenkę do wiersza Andrzeja Ziemianina, poety przez wiele lat kojarzonego z piosenkami Starego Dobrego Małżeństwa. Jednak już „Blues rybaka”, to nic innego jak przebojowe „The Fisherman`s Blues” autorstwa muzyków folk-rockowej grupy The Waterboys. Trzeba przyznać, że w takim nieco bardziej rozkołysanym repertuarze Słodki Całus odnajduje się rewelacyjnie! Aż chciałoby się popuścić wodzę wyobraźni i wyobrazić sobie, jak brzmiałyby w ich wykonaniu jakieś autorskie kompozycje muzyków The Pogues, Fairport Convention czy innych klasyków folk-rockowego grania.
Ale oto przed nami jeszcze jedna przeróbka i to na dodatek jeszcze lepsza od poprzedniej. „Spadająca gwiazda” czyli „Shooting Star”, to piosenka z płyty „Oh Mercy”, wydanej w 1989 roku przez Boba Dylana. Trójmiejscy muzycy świetnie łączą w niej klimat dylanowskiej harmonijki z własną dynamiką.

Wraz z utworem „Śmierć i dziewczyna” wracamy do piosenek autorskich. Zarówno tą, jak i kolejną – „Zostań ze mną” – napisał Jurkiewicz. Pierwsza z nich jest najbardziej mrocznym utworem na całej płycie, unosi się nad nią duch filmu Romana Polańskiego, opartego na sztuce Ariela Dorfmana pod tym samym tytułem. Druga jest już bliższa klasycznej słodkocałusowej poetyce, w której
splatają się elementy folku trampów z autorską balladą.

Kolejne trzy piosenki, to utwory autorstwa Kampera. Pierwszy z nich – „To tylko piosenka” – zaczyna się niepokojącą zwrotką, która przechodzi w prosty i niezwykle wpadający w ucho refren. W momencie gdy utwór rozwija się instrumentalnie, dostajemy kompozycję, która mogłaby promować ten krążek w radio. Gdyby dać jej szansę na pewno zawalczyłaby o wysokie miejsce w którejś z co bardziej ambitnych rozgłośni radiowych, choćby w Trójce. Dodatkowym atutem są tu skrzypce, na których gra gościnnie Anna Dębicka.
Ballada „W pozaświecie” przywodzi na myśl oniryczną atmosferę wierszy Leśmiana. Jest w niej coś z neoromantycznego klimatu niektórych jego utworów. Zupełnie odmienny klimat ma piosenka „Nie budźcie mnie jeszcze”, podbita zdecydowanym beatem, jedna z najbardziej rockowych kompozycji na płycie.
Album zamyka napisana „Lato” Jurkiewicza, lekka piosenka, która sama wdziera się powoli w ucho i nie chce opuścić głowy jeszcze długo po tym, jak krążek przestaje się kręcić. Gdyby uznać, że ostatnia piosenka ma zwiastować kierunek kolejnej płyty, to może byłaby ona nieco bardziej przewidywalna, ale na pewno niesłychanie ciekawa. Taki to bowiem utwór.

Zazwyczaj pisząc o muzyce Słodkiego Całusa od Buby wspomina się o liderach. Krzysztof Jurkiewicz i Mariusz Kamper od lat pchają razem ten wózek, niewątpliwie zasłużyli więc sobie na pochwałę, zwłaszcza że są autorami zamieszczonych na płycie tekstów i melodii, obaj śpiewają swoje piosenki, niekiedy się nimi wymieniając. Tym razem jednak można odnieść wrażenie, że jest to najbardziej zespołowa płyta w dorobku grupy, dlatego warto zastanowić się też nad rolą pozostałych muzyków tworzących kapelę.
Jeszcze nigdy żadna płyta Słodkiego Całusa nie zaczynała się tak ostro. Można też odnieść wrażenie, że jeszcze nigdy brzmienie zespołu nie było tak przemyślane i skonkretyzowane. Trochę szkoda, że na grę w zespole nie zdecydował się realizator nagrań i wieloletni gitarzysta Całusa, Mariusz Wilke. Jego charakterystyczne granie byłoby ciekawym dopełnieniem nowego, bardziej gitarowego brzmienia. Szkoda również, że zespół nie współpracuje już z Olkiem Rzepczyńskim, ponieważ jego wyczyny na gitarze basowej, to jedna z wizytówek zespołu w czasach jego występów z tą trójmiejską grupą. Wprawdzie Cezary Rogalski wrósł już na dobre w koncertowe oblicze zespołu, jednak jego partie w nowych utworach są znacznie mniej śmiałe, niż te które zapewne zaproponowałby Rzepczyński.
Dobrze zrobił za to grupie powrót Adama Skrzyńskiego-Paszkowiskiego, ponieważ to perkusista, który jak żaden inny pasuje do zespołu, prawdopodobnie również pod względem towarzyskim.
Sporo do powiedzenia miał tu również Jacek Jakubowski, który dołączył do zespołu jako akordeonista, a z czasem zaczął również przynosić ze sobą klawisze. Dziś ich brzmienie jest bardziej intensywne, niż na początku koncertowych prób z tym instrumentem. Na szczęście akordeon wciąż brzmi tam, gdzie ma brzmieć, nadając niektórym kompozycjom bardziej folkowe brzmienie.
Folkowo-bluesowe akcenty przynoszą również harmonijki ustne, na których od lat niesamowicie sprawnie wygrywa swoje melodie Jarosław Medyński.

Album zatytułowany „Między 1 a 7” udowadnia, że mimo iż na karku przybywa im lat, to jednak muzycy Słodkiego Całusa od Buby wciąż są w stanie nagrać kolejną najlepszą płytę w swoim dorobku.

Rafał Chojnacki

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén