Miesiąc: Luty 2010 (Page 1 of 2)

Strachy Na Lachy „Dodekafonia”

Trudno nazwać Strchay na Lachy zespołem folkowym, czy nawet folk-rockowym, choć elementy etno-pochodne są na płytach zespołu bardzo silnie obecne. Ale w gruncie rzeczy z wyjątkiem mocniej osadzonej w rocku płyty „Zakazane piosenki” wszystkie albumy SNL są szalenie eklektyczne.
Utworów z folkowymi elementami możemy tu naliczyć całkiem sporo. „Chory na wszystko” to utwór, nad którym w muzycznym sensie unosi się duch pracy nad piosenkami tandemu Jacek Kaczmarski/Przemysław Gintrowski. Nawet poetyka momentami odwołuje się do stylistyki nieżyjącego już barda. Możliwe, że tworząc tą piosenkę Krzysztof Grabowski nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo nasiąknął muzyką Kaczmarskiego pracując nad albumem „Autor”.
„Nieuchwytni buziakowcy” to z kolei piosenka zagrana w typowej dla wcześniejszych płyt manierze lekkiego folk-rockowego grania z równie typowym tekstem Grabowskiego i zagrywką gitarową, której styl sięga jeszcze w czasy gdy wraz z częścią składu SNL grał on w grupie Pidżama Porno. W „Twoje oczy lubią mnie” pojawia się folkowy akcent w postaci akordeonu. Podobną rolę odgrywa on w balladzie „Ten wiatrak, ta łąka”. Dziwne muzyczne ozdobniki w dudo-podobnym klimacie są też ciekawą dekoracją w piosence „Ostatki – nie widzisz stawki”.
Najbardziej zbliżonym do etnicznych dźwięków utworem jest jednak knajpiana ballada „Cafe sztok”. Mam nadzieję, że do takiego klimatu grupa będzie jeszcze wracać.
W piosence „Spacer do strefy zero” mamy echa grania w stylu grupy Lao Che. Kto wie, czy nie słysząc charakterystycznego wokalu „Grabaża”, nie uznałbym, że to właśnie ta kapela, ze swoim nieco dziwacznym acz sympatycznym folk-rockiem.
Po kilku utworach utrzymanych w nieco innym tonie wracają do nas oniryczno-folkowe klimaty w transowym „Radio Dalmacija”.
Warto byłoby napisać coś jeszcze o tekstach, gdyż w przypadku płyt grupy Strachy Na Lachy jest to rzecz niebanalna. „Dodekafonia” to najmniej wesoła płyta z całego dotychczasowego dorobku zespołu. Sam „Grabaż” w utworze „Chory na wszystko” pisze: „Śpiewam już tylko o Polsce i o złej miłości”. I taki nastrój na tym albumie dominuje. Nie zmienia to jednak fakty, że jest to jednocześnie najbardziej eklektyczna, ale też najdojrzalsza płyta Strachów.

Rafał Chojnacki

Poozies „Yellow Like Sunshine”

Brytyjska grupa The Poozies to od lat czołowy girls band w wyspiarskiej muzyce celtyckiej. „Yellow Like Sunshine” to ich szósty album studyjny. Przy takiej liczbie płyt właściwie już nic nie muszą nikomu udowadniać, jednak zawsze lepiej nagrywać płyty, które się komuś spodobają, niż takie, na które nikt nie spojrzy. „Yellow Like Sunshine” zdecydowanie należy do tych pierwszych.
Na wstępie dostaniemy ciekawie zaaranżowaną szkocką waulking song, z delikatnym akompaniamentem, świetnymi wokalami i na dodatek okraszoną piękną kompozycją instrumentalną, świetnie dopasowaną do pieśni.
Sporym zaskoczeniem może być piosenka „Black Eyed Susan”, autorstwa amerykańskiej wokalistki i gitarzystki Laury Veirs. Laura kojarzy się raczej ze sceną alternatywno-folkową, zaś The Poozies zrobiły z jej utworu coś na kształt popowego utworu w klimatach folkowo-gospelowych. Najciekawsze, że brzmi to ciekawie.
Po chwili wracamy jednak do celtyckiego świata we wiązance jigów.
W kolejnej piosence mamy wreszcie możliwość poznania talentu kompozytorsko-pisarskiego Sally Barker, gitarzystki The Poozies, która jest autorką świetnego utworu „Canada”. Co ciekawe na płycie śpiewa go Patsy Seddon, a Sally wtóruje jej jedynie w chórkach. Autorka tej kompozycji gra również w grupie Joni Mitchell Project, gdzie wykonuje utwory tej kultowej wokalistki. Okazuje się, że w jej własnych kompozycjach również znajduje to odbicie.
Po kolejnej wiązance brawurowo zagranych tańców otrzymujemy drugą z piosenek Sally – „Two Hearts”, piękną folkową balladę. Po niej następuje lekka i zwiewna celtycka „An Paistin Fionn”.
Kolejne tańce, nieco wolniejsze od poprzednich, pozwalają nam przez chwilę ochłonąć. Później jednak zmienia się nieco rytm, orkiestra przyspiesza i wygrywa sympatycznego łamańca, który wreszcie wycisza się w ostatniej części.
Album kończy pięknie zaśpiewana pieśń „Will I See Thee More „, autorstwa Johna McCuskera (Battlefield Band) i Johna Tamsa (m.in. The Albion Band). Oryginał, poszerzony o pieśń „Hush a Bye”, znalazł się ostatnio (w 2008 roku) na płycie McCuskera „Under One Sky”. Zaśpiewał tam John Tams, ale warto porównać sobie obie te wersje. To zupełnie inne światy, choć przecież wykonaniom obu panów nic nie da się zarzucić.
The Poozies jednak coś ta płytą udowadniają. Pokazują, że wciąż są w pierwszej lidze.

Rafał Chojnacki

Beltaine „Drzewo i Kamień”

Można by podejrzewać, że album warszawskiej grupy Beltaine powinny wypełniać irlandzko brzmiące rytmy, lub przynajmniej pogański folk, nawiązujący do święta, któremu zespół zawdzięcza swoją nazwę. Nic bardziej mylnego. Beltaine to zespół uprawiający sztukę totalną, bezkompromisową i przede wszystkim przesyconą własnymi koncepcjami.
Jeżeli chodzi o muzykę, to mamy do czynienia z autorskim materiałem, łączącym w sobie wpływy folku, muzyki dawnej i czasem odrobiny brzmień elektronicznych spod znaku 4AD. Z resztą to właśnie do tej wytwórni powinien zgłosić się zespół, gdyby istniał za granicą, nie w Polsce. U nas pozostaje im jedynie funkcjonowanie na pograniczu stylów, w zamkniętym, dość wąskim kręgu odbiorców. A szkoda, bo mogliby się spodobać fanom Dead Can Dance.
Z zespołem Lisy Gerard i Brendana Berry łączy Beltaine jeszcze jedna rzecz – niektóre teksty zaśpiewane są w nieistniejącym, czy też może raczej powinienem napisać „własnym” języku. O to bowiem zaistniał przecież na tej płycie. Wokal jest tu z resztą, podobnie jak w nagraniach Dead Can Dance, często używany jako kolejny instrument. Charakterystyczny głos Sebastiana Madejskiego to niemal znak firmowy zespołu.

Rafał Chojnacki

Balkan Sevdah „Ramizem”

Debiutancka płyta warszawskiej grupy Balkan Sevdah zawiera piękne śpiewy i świetną muzykę – a wszystko to w klimatach charakterystycznych dla rozmaitych bałkańskich nacji.
W 2004 roku grupa muzyków zainspirowana egzotycznie brzmiącymi rytmami z Bośni, Serbii, Macedonii czy Bułgarii założyła zespół, który zaskoczył wszystkich na polskiej scenie folkowej. Jeszcze w tym samym roku zdobyli laury na Mikołajkach Folkowych w Lublinie. W kolejnym, 2005 roku, zagrali na festiwalu Kopriwsztica w Bułgarii, największej folkowej imprezie na Bałkanach. Z tego też roku pochodzą nagrania na ich debiutancki, krążku, wydanym rok później.
Transowa rytmka („Jas sum se napremenila”, „Dve nevesti”), niepokojące brzmienia („Zadade se Stojane de”, „Safusum”, „Ramizem”) i rewelacyjnie brzmiące śpiewy („Pusta mladost”, „Pole siroko”) – to właśnie kwintesencja brzmienia Balkan Sevdah.

Rafał Chojnacki

Patrask „Patrask 3”

Rok 2009 to okrągłe, dwudzieste urodziny szwedzkiej grupy Patrask. Z tej okazji rozpoczęli nagrywanie płyty, która prezentuje najbardziej aktualne oblicze zespołu.
Gdzieś u podłoża ich grania drzemią dawne facynacje muzyką spod znaku The Pogues („Låt mig va då” to przeróbka ich słynnego „If I Should Fall From Grace With God”). Nie brakuje też muzycznych wycieczek do Ameryki Północnej, zarówno tych bardziej folkowych, jak i nawiązujących do regionalnych odmian muzyki country. Dominują jednak autorskie kompozycje, które można określić po prostu jako folkowe. Mimo że śpiewane są po szwedzku, nie zakorzeniono ich w rodzimej muzyce.
Do najciekawszych utworów na płycie zaliczyć można lekko brzmiącą, śpiewaną przez Bo Ahlbertza „Glädjeflickan”, świetnie zaśpiewany przez Rosalie Jonsson „Nu är det min tur” i wykonany w duecie „Jordens Paradis”. Te piosenki chyba najlepiej ukazują przekrój wykonywanej przez Patrask muzyki.
To lekkie, rozrywkowe granie. Mimo folk-rockowej formuły nie hałasują zbytnia, ubarwiając jedynie sekcją rytmiczną brzmienie tradycyjnych instrumentów.

Rafał Chojnacki

Circle of Bards

Zespół Circle of Bards powstał w 2008 roku jako autorski projekt wokalisty i kompozytora Mariusza Migałki, znanego ze współpracy z takimi grupami, jak Ars Poetica, Mr. Hyde czy Tipsy Train.
Początkowo miało to być jedynie poboczne przedsięwzięcie, skupiające się głównie na nagraniu w pełni akustycznego albumu, na który składałyby się kompozycje zbierane przez kilka lat i mające charakter celtyckich ballad inspirowanych światem baśni i fantastyki.
Po zarejestrowaniu materiału wzrosło zainteresowanie pomysłem. Recenzja albumu demo zatytułowanego „Circle of Bards” ukazała się w magazynie „Heavy Metal Pages” (bardziej jako ciekawostka, ze względu na rockowy charakter pisma) oraz na portalu „ProgRock.pl”, wraz z obszernym wywiadem. Wybrane kompozycje z „Circle of Bards” emitowano na antenie lubelskiego Radia Centrum.
W marcu 2009 roku Circle of Bards został zaproszony do zagrania mini koncertu na żywo w programie „HelloFolks!” w Radiu Centrum, gdzie po raz pierwszy wystąpił na żywo.
W grudniu 2009 roku CoB trafił pod skrzydła wytwórni Electrum Production. Obecnie trwają przygotowania do wydania debiutanckiej płyty, zatytułowanej „Tales”, która zostanie wydana w barwach Electrum Production w maju 2010 roku. Złożą się na nią kompozycje, które powinny zadowolić zarówno fanów celtyckich ballad, jak i średniowiecznych pieśni rycerskich.
Trwają również prace nad koncertowym obliczem zespołu.

Strona internetowa projektu: www.circleofbards.pl

Orthodox Celts „Green Roses”

Kto by pomyślał że kawał bardzo solidnego, celtyckiego grania powstanie akurat w… Serbii. Stamtąd właśnie pochodzi grupa Orthodox Celts, i o ile nie wielu słyszało o nich w Polsce, to w swoim ojczystym kraju mają już od dawna status gwiazdy a na ich koncerty ściągają tłumy.
Krążek „Green Roses” światło dzienne ujrzał w 1999 roku i uchodzi w tej chwili za najlepszy sygnowany nazwą Orthodox Celts. W zasadzie nie ma się co dziwić. Serbowie, choć do Irlandii mają raczej daleko, grają muzykę z kraju zielonej koniczynki tak cholernie przekonująco, tak do bólu naturalnie, że aż ciężko uwierzyć że nie mają tam żadnych korzeni. Jeśli miałbym porównywać ich granie, od razu nasuwa się jedna nazwa: The Pogues. I to nie tylko dlatego, że na warsztat wzięli znane z ich repertuaru „Whiskey You’re The Devil”. Klimat i podejście jest naprawdę podobne, choć Aleksandar Petrović swoim wokalem nie przypomina zbytnio wyczynów Shane’a McGowana i Spidera Stacy’ego.
Podobać się mogą własne kompozycje Orthodoxów oparte na irlandzkich motywach: tytułowy „Green Roses” czy „Far Away” to kawałki najwyższej próby – porywające, dynamiczne, zagrane z pazurem ale i naturalną swobodą. Urzekają świetnie grające skrzypce, również użycie wszelkich piszczałek zasługuje na uwagę – dodają one muzyce Serbów ciekawego smaczku.
„Green Roses” w ogólnym rozrachunku to płyta bardzo przyjemna i naprawdę urokliwa. Lubię zespoły które na swoich krążkach są naturalne i prawdziwe, w których muzyce słychać prawdziwą radość grania. Właśnie takim zespołem jest Orthodox Celts i spodobać powinien się on wielu – tym którzy siedzą w muzyce celtyckiej od dawna, ale także tym którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z tymi dźwiękami. Gorąco polecam. Świetny rozgrzewacz na zimowe wieczory.

Marcin Puszka

Eluveitie „Everything Remains As It Never Was”

Szczerze mówiąc po deklaracjach muzyków grupy Eluveitie, do nowego krążka podchodziłem bardzo ostrożnie. Po całkowicie akustycznym, doskonałym „Evocation I – The Arcane Dominion” (który z resztą na łamach folkowej wcześniej recenzowałem) zapowiadano powrót do ciężkiego grania – czyli znów ostre, przesterowane gitary, bezlitosne growle i tak dalej. Nie będę owijał w bawełnę – poprzednia płyta i jej konwencja totalnie mnie rozbroiły. Cudowne wokale lirniczki Anny Murphy i klimatyczne aranżacje biły na łeb dotychczasowe dokonania szwajcarów (choć „Slania” była bardzo dobrą płytą). Dlatego też ze wspomnianych deklaracji powrotu do mocnego uderzenia nie byłem do końca zadowolony.
„Everything Remains As It Never Was” to album zdecydowanie inny od „Evocation…”, ale wydaje się że panie i panowie z Eluveitie, korzystając z doświadczenia jakie przyniosło im nagranie akustycznego krążka, znaleźli złoty środek. Mówiąc wprost: „Everything…” słucha się z nieskrywaną przyjemnością. Jest to płyta wyważona, w odpowiednich miejscach stonowana, zaskakująca pomysłami, kipiąca energią i radością grania. Oczywiście, ubolewam nad tym że przy mikrofonie stoi znów głównie Chrigel Glanzmann, który odpowiada za ostre, growlowate wokale. Ale trzeba przyznać, że kiedy do głosu dochodzi wspomniana wcześniej Anna Murphy, robi się niesamowicie.
Otwierający krążek (nie licząc krótkiego intra „Otherworld”) „Everything Remains As It Never Was” jest kawałkiem, że tak powiem, przykładowym – odzwierciedla on dokładnie wygląd i klimat całej płyty. Ostre wejście, gdzie na zasadzie kontrastu współgrają ze sobą potężne perkusyjne blasty i chwytliwa, folkowa melodia, przeradza się w rozbudowaną, wielowątkową kompozycję. Mocno zaśpiewane zwrotki, nieco bardziej stonowany refren z bajecznie brzmiącymi kobiecymi wokalami (tak, będę się podniecał śpiewem Ani), w końcu powtarzający się temat z początku. Mimo iż wiele kompozycji zbudowanych jest na podobnym schemacie, słychać sporo świeżego powiewu. Singlowy „Thousandfold” również robi wrażenie – porównania z hitowym „Inis Mona” ze „Slanii” nasuwają się same. Skoro przy hitach jesteśmy – z „Everything…” można wykroić naprawdę kilka wielkich szlagierów. Cudowny, balladowy „Lugdunon” zachwyca przede wszystkim klimatem dawnych czasów, a mój faworyt, „The Quoth Of The Raven” czaruje natomiast chwytliwym refrenem i urokliwym śpiewem panny Murphy. Oczywiście oprócz tych melodyjnych, zdecydowanie bardziej folkowych numerów, znaleźć można też te bardziej metalowe, czadowe – przykładem może być tutaj szaleńczo rozpędzony „Kingdom Come Undone”. Podsumowując, każdy znajdzie na tej płycie coś dla siebie.
Prócz tych wszystkich pochwał, są rzeczy na tej płycie nad którymi można trochę pomarudzić. Gdzieniegdzie drażnić mogą jedno czy dwu minutowe wstawki, które generalnie nie wiele wnoszą do całości płyty – zaryzykowałbym stwierdzenie że to zwykłe zapchajdziury. Krótki motyw grany na mandolinie czy klimatyczne zawodzenie dud mogą się podobać, ale wobec tych właściwych kompozycji po prostu giną. Żałuję trochę również że grupa odeszła od pierwotnego pomysłu sięgnięcia ponownie po stare galicyjskie teksty, tak jak to miało miejsce na „Evocation I”. Większość liryków jest śpiewana po angielsku przez co muza szwajcarów trochę straciła na wyrazie.
„Everything Remains As It Never Was” to solidna, folk-metalowa płyta. Fani Eluveitie zapewne łykną ją w całości bez zbędnych grymasów, ci bardziej wymagający słuchacze trochę będą się musieli z nowym krążkiem szwajcarów osłuchać. Mimo to, cieszy dobra forma zespołu i pozwala to optymistycznie patrzeć w przyszłość. A ta dla muzyków grupy rysuje się naprawdę przejrzyście.

Marcin Puszka

Open Folk „Give Me Your Hand”

Dopiero gdy usiadłem do pisania tej recenzji, uświadomiłem sobie, że nie mamy jeszcze żadnego tekstu o muzyce grupy Open Folk. Wiem, że nie da się nadrobić wszystkich zaległości, płyt folkowych jest po prostu zbyt wiele, ale pominięcie jednej z bardziej znaczących kapel, to jednak spory nietakt. Zaczynamy wiec od początku – „Give Me Your Hand” to pierwsza kaseta Open Folków, nagrana w 1991 roku, dla wielu miłośników muzyki celtyckiej w Polsce po prostu kultowa.
U podstaw wczesnego repertuaru tej grupy leżała tradycyjna muzyka irlandzka i szkocka, co słychać na tej kasecie. Zarejestrowana z udziałem holenderskiego harfisty, Berta Veenkampa muzyka nagrana jest w stylistyce bardzo wiernej tradycyjnym celtyckim brzmieniom. W tych nagraniach udało się jeszcze utrzymać w ryzach niepokornych muzycznych poszukiwaczy, takich jak Mirosław Kozak i Paweł Iwaszkiewicz. Na kolejnych sesjach pokażą na co ich stać, tu jeszcze grają spokojnie i bardzo zdyscyplinowanie.
W tym pozornym skrepowaniu tradycyjną formą kryje się paradoksalne siła tych nagrań. Mają one dziś walor nie tylko archiwalny, ale też pokazują rozwój, jaki przeszła ta grupa.
Ciekawostką jest tu nawiązująca brzmieniowo do muzyki dawnej kompozycja „Stokke Dans”, którą najprawdopodobniej przywiózł ze sobą Bert.

Rafał Chojnacki

Baciarka „Baciarka”

Zespół Baciarka z czasów wydana tego albumu, to solidnie grająca folk-rockowa kapela. Ten album powstał na fali popularności Brathanków. Mamy tu żywiołową muzyczkę, zagraną ze sporym wyczuciem. Są dowcipne i lekkie teksty, oraz arnżacje, których nie powstydziły by się zagraniczne folk-rockowe kapele. Szkoda tylko, że po tak sympatycznym albumie zespół zupełnie zmienił linię rozwoju.
Baciarka z tamtych czasów to solidny skład, w którym najwięcej do powiedzenia (w muzycznym sensie) mieli beskidzcy muzycy grający na ludowych instrumentach. Do tradycyjnych polskich i słowackich melodii powstały nowe słowa, których autorką jest Renata Radlak. Bardziej współczesną stroną projektu zajęli się z kolei muzycy z Krakowa, znani m.in. z zespołu Renaty Przemyk. W ich wykonaniu tak przebojowe utwory, jak „Baca”, „Mole” czy „Serce gór” brzmią równocześnie nowocześnie i autentycznie.
Obecnie Baciarka (już jako Kapela Góralska Baciarka) to zespół akustyczny, daleki od przebojowego repertuaru zespołu nagrywającego tą płytę.

Rafał Chojnacki

Page 1 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén