Miesiąc: Styczeń 2010 (Page 1 of 2)

Dioniso Folk Band „I testardi fiori della speranza”

Grupa Dioniso Folk Band skorzystała z doświadczeń starszych zespołów reprezentujących włoską scenę folk-rockową. Modena City Ramblers czy Folkabbestia to nazwy, które same przychodzą na myśl, kiedy słuchamy krążka zatytułowanego „I testardi fiori della speranza”. Tak jak w przypadku wczesnych płyt obu wspomnianych kapel punktem wyjścia dla własnych poszukiwań jest tkwiąca gdzieś pod skórą muzyka celtycka i to zarówno ta irlandzka, grana na modłę The Pogues, ale również kontynentalna, z prześwietną wersją bretońskiej pieśni morskiej „Le grand coureur”.

Read More

Ania z Zielonego Wzgórza „Ania z Zielonego Wzgórza”

Zespół Ania z Zielonego Wzgórza, to formacja, która funkcjonowała od jesieni 2000 do grudnia 2003 roku. Tragiczna śmierć Anny Kiełbusiewicz, wokalistki i centralnej postaci zespołu, sprawiła, że ze sceny zniknęła wówczas jedna z ciekawiej rozwijających się formacji muzycznych.
Ania Kiełbusiewicz znana byłą przede wszystkim jako wokalistka Orkiestry św. Mikołaja, jednak występowała również z solowym repertuarem. Dała się poznać jako niestrudzona badaczka autentycznego folkloru śląskiego, jakże odległego od tego co prezentują regionalne programy muzyczne. Owocem tych poszukiwań stała się właśnie grupa Ania z Zielonego Wzgórza, którą Kiełbusiewicz współtworzyła z Grzegorzem Lesiakiem, Wojciechem Ostaszewskim, Jackiem Dejneką i Michałem Wojdą. W takim składzie zespół mógł sobie pozwolić na interpretacje daleko wykraczające poza ludowe granie. Ich śląskie piosenki pełne są radosnej pulsacji reggae i lekkiego folk-rocka, niekiedy nawet z nutką muzyki pop, ale raczej tej z górnej półki.
Pisząc o tej płycie nie da się pominąć zapisanych na niej elementów improwizacyjnych. W momencie rejestracji zespół zespół był w doskonałej formie, ledwie kilka miesięcy wcześniej zdobyli pierwszą nagrodę na festiwalu Nowa Tradycja i stawiano ich już w jednej linii z uznanymi składami folkowymi.
Album „Ania z Zielonego Wzgórza”, to dokument, który najpierw krążył krętymi drogami różnych znajomości, by wreszcie ukazać się jako oficjalne, jak się wkrótce okazało jedyne, wydawnictwo tej nietuzinkowej grupy. Choćby dlatego wielkie brawa należą się niestrudzonemu propagatorowi muzyki AZZW, Tadeuszowi Konadorowi, za doprowadzenie do ukazania się tego fonogramu na rynku.

Rafał Chojnacki

Stare Dobre Małżeństwo „Odwet pozorów”

O Starym Dobrym Małżeństwie mówi się, że to zespół, który właściwie się nie zmienia. Jeżeli jednak porównalibyśmy „Odwet pozorów” z którąkolwiek płytą nagraną przed albumem „Dolina w długich cieniach”, okazałoby się, że jednak coś przegapiliśmy. Muzyka brzmi inaczej, a zespół jest jakiś taki… dojrzalszy? A może to tylko obycie sceniczne i doświadczenie kompozytorskie? Posłuchajcie otwierającej płytę instrumentalnej „Samokontroli”. Czy kiedyś SDM stać byłoby na takie intro? Nie sądzę.
Oczywiście sporo tu klimatów, za które tą grupę lubimy (bądź nie lubimy, zależnie od gustów). Oznacza to jedynie, że ich muzyka ewoluuje. O rewolucji nie ma póki co mowy. Od tego mają inne projekty, gdzie też wyżywają się artystycznie.
Trochę inaczej niż na starych płytach jest też z tekstami. „Odwet pozorów” to już trzecia płyta, na której autorem wszystkich tekstów jest Jan Rybowiczem poeta i prozaik z okolic Tarnowa. Najwyraźniej wiersze tego zmarłego w 1990 roku twórcy przypadły do gustu Krzysztofowi Myszkowskiemu. Kiedy wykonywał jego teksty z Gruz Brothers, zdawały się nie pasować do Starego Dobrego Małżeństwa. Teraz stanowią one sporą część repertuaru tej grupy.
O tym, że zmiany są znaczące może świadczyć doskonały folkowy blues, kojarzący się ludowymi korzeniami tej muzyki – „Rozdwojenie prawdy”. Podobnie można zinterpretować „Wolność jest więzieniem”, które przy odrobinie wyobraźni można uznać za hołd złożony starym „więziennym” songom Johnny’ego Casha. Dalej w kierunku country folkowym podążamy w tytułowym „Odwecie pozorów”. Do bluesowego grania wracamy w „Nie bój się kobiet”, przyciężkiej piosence o arcyciekawym, wybitnie heteroseksualnym tekście. Prostym, ale z niewątpliwym urokiem. Inny klimat, choć również nietypowy dla SDM-u, niesie ze sobą „Martwa natura”. „Dobra wiadomość” to z kolei kredyt zaciągnięty kiedyś u Boba Dylana.
Dla tych, którzy szukają czegoś bliższego staremu SDM-owi, przygotowano tu kilka piosenek bardziej tradycyjnie brzmiących, takich jak „Młyny boże”, „Zemsta słów”, „Oferta handlowa”, „Wiem” i „Dzień kapitulacji”.
Znalazła się też poezja mówiona, w postaci wiersza „Narkotyki, narkomani, narkomanie”, recytowanego przez Piotra Warszawskiego. Po nietypowym intro, czas też zakończyć nietypowo.
Za najpiękniejszą z zaprezentowanych tu piosenek uznałem świetną balladę „Tryumf sprawiedliwości”. Przy okazji to chyba najbardziej reprezentatywny utwór dla aktualnego wcielenia Starego Dobrego Małżeństwa.

Rafał Chojnacki

Morże Być „Choinka ustrojona”

Wszystko zaczęło się od singla „Cicho i śnieżnie”, nagranego jeszcze w 2007 roku. Potem była przebojowa piosenka „Już nadeszły święta”, która nie cały rok temu zajęła drugie miejsce w konkursie na piosenkę świąteczną, organizowanym przez Radio Pomorze i Kujawy z Bydgoszczy i portal Fabryka Zespołów. Teraz zespół Morże Być raczy nas całą płytą o świątecznym charakterze. Projekt ten jest o tyle wyjątkowy, że zamieszczone na płycie piosenki wyszły spod pióra zaprzyjaźnionego z zespołem tekściarza, Macieja Siekluckiego. Nadworny twórca repertuaru kapeli, Tomasz Orzechowski ograniczył się jedynie do skomponowania muzyki do tych utworów. Okazuje się, że ta autorska spółka wyszła wyjątkowo zgrabnie.
Tak jak korzenie muzyczne zespołu Morże Być tkwią w piosence żeglarskiej (nie-szancie), tak na tej płycie sięgnęli po utwory bożonarodzeniowe (nie-kolędy). Taka już chyba rola tego zespołu, żeby zawsze być nieco obok, robić coś po swojemu, bez ciśnienia, ale za to z ogromną satysfakcją. Prezentowana tu płyta daje powody do takiej właśnie satysfakcji.
Folk-rockowe granie w takim repertuarze świetnie się sprawdza. Grupa Morże Być od samego początku wprowadza nas w świąteczny klimat, nie potrzebując jednak do tego wszechobecnych w takich utworach dzwoneczków, radosnego pośpiewywania i rubasznych tekstów. „W wigilijną cichą noc” to doskonały przykład piosenki, która może nam opowiedzieć coś o magicznej „świętej chwili” bożego narodzenia, bez popadania w religijny patos. Utwór ten jest również bardzo dobrze zaaranżowany, folkowe skrzypce i akordeon dopełniają brzmienie mocnej, rockowej sekcji. Tomasz Orzechowski pewnym głosem śpiewa zaklętą w proste słowa modlitwę o trwanie tego wyjątkowego czasu. Za sprawą tej płyty może ona trwać nawet poza okresem świątecznym.
Ciekawym utworem jest też ballada „Dziś cisza jest taką ciszą”, gdzie gościnnie śpiewa Martynka Orzechowska, wprowadzając do piosenki ciepły, dziecięcy klimat. Podobnie osobisty klimat panuje w tytułowej piosence „Choinka ustrojona”. Jest ciepło, radośnie i domowo.
Teksty Macieja Siekluckiego ciekawie oddają klimat zimowy, zawsze ustrojony w świąteczne szatki, ale przecież bronią się doskonale nawet poza tym kontekstem. „Cicho i śnieżnie” czy „Pada śnieg”, to piosenki, które mogłyby spokojnie stać się zimowymi przebojami. Do tego okazuje się, że ma on dobre ucho do ludowo brzmiących tekstów, co w połączeniu z aranżacjami grupy Morże Być daje nam takie perełki, jak „Kolęda Jaśka i Bronki”.
Nie zabrakło też na tej płycie czegoś na kształt osobistej publicystyki. „Kolęda emigranta” to ciepły i pełen miłych wspomnień list, w którym nie zabrakło odrobiny goryczy, typowej dla wykorzenionych emigrantów.
Mimo że zespół Morże Być odszedł tym razem od tematyki żeglarskiej (nie w stu procentach, da się tu bowiem znaleźć fragment o mocnym trzymaniu steru), jest to pozycja, którą warto sobie przyswoić bez względu na charakter tekstów. Za kilka miesięcy zespół powróci z nową, pewnie już żeglarską płytą, a „Choinka ustrojona” jest muzycznym pomostem między tymi nagraniami a debiutanckim albumem „Chce mi się morza”.

Rafał Chojnacki

Feuerschwanz „Metvernichter”

Okładka „Metvernichter”, najnowszej płyty niemieckiego projektu Feuerschwanz, mówi nam o zawartej na tym krążku muzyce właściwie wszystko co powinniśmy wiedzieć. Radosny rycerz, zdzierający z siebie szaty, by pokazać widniejący na klatce piersiowej symbol M (od tytułowego „Metvernichter”), stylizowany na logo Supermana, daje nam do zrozumienia, że mamy do czynienia z muzyką dawną na wesoło. Znając ciągoty średniowieczno-folkowych kapel zza Odry i Nysy, by być co najmniej drugimi In Extremo lub Corvus Corax, można się spodziewać, że całość podlana jest rockowym sosem i wyśpiewana w języku Goethego. I generalnie wszystko to się zgadza.
Trzeba jednak dodać, że album ten ma świetne brzmienie. Piosenki łatwo wpadają w ucho, a takie jak „Ich will tanzen” wcale nie chcą z niego wypaść.
Oprócz typowo średnioweczn-rockowych brzmień mamy tu trochę folku, głównie w celtyckich barwach („Für eine Nacht”, „Der Ekel”, „Falsche Rose”). Zdarzają się jednak również inne inspiracje. Znajdują się tu również pastisze gotyckiego rocka („Vampir”) i wschodniego folku („Schnaps und Schnecken”, „Der Ekel”). Dominuje jednak średniowieczno-rockowy kabaret.
To właśnie owo mocne przymrużenie oka ratuje grupę Feuerschwanz przed posądzeniem o skrajny koniunkturalizm. Dzięki temu mogą grać popularny medieval-folk-rock, czasem nawet z punkowym pazurkiem, a przy okazji zachować swój własny, wyjątkowy charakter.

Rafał Chojnacki

Duchy „Duchy”

Nie ulega wątpliwości, że zespół Orkiestra Dni Naszych, to formacja charakterystyczna. Folk-rockowe granie piosenek żeglarskich i autorskiego repertuaru, zbliżającego się do poezji śpiewanej (z której grupa ta się wywodzi) to wizytówka tej bardzo ciekawej grupy. Dlaczego jednak piszę o ODN, skoro tą płytę firmuje formacja Duchy? Duchy to bardzo osobisty projekt Jerzego Kobylińskiego, lidera i autora większości utworów Orkiestry. Już sam fakt, że na tej płycie nie słychać charakterystycznego głosu Iwony Kobylińskiej sprawia, że muzyka zmienia swoje oblicze. Ostra, choć czasem bardzo liryczna gitara Mariusz Andraszek, dobrze znane skrzypce Michała Jelonka i wokal Jurka, to wciąż jednak wystarczająco dużo, by odnosić zawartość tej płyty do Orkiestry Dni Naszych.
Tymczasem okazuje się, że muzycznie rzeczywiście może być nieco inaczej. Mówi nam to już nieco psychodeliczna piosenka „Latawce”, która otwiera debiutancki album Duchów. To folk-rockowa ballada, ale osadzona raczej w poetyce takich grup jak Stare Dobre Małżeństwo, czy Słodki Całus Od Buby. Trzeba przyznać, że udała się ta piosenka wyśmienicie.
W znacznie bardziej ODN-owym klimacie jest piosenka „Penelopa”, która w nieco innej wersji spokojnie nadawałaby się na któryś z albumów macierzystej formacji Duchów.
Psychodelia znów powraca w „Prośbie”, mimo nieomal wojskowego rytmu werbla jest to bardzo sentymentalna piosenka. Art-folkowe solo z niesamowitymi, rozedrganymi skrzypcami Michała Jelonka, to prawdziwy smaczek tej kompozycji.
Piosenka zatytułowana „Duchy” powinna być w zamyśle manifestem zespołu. Jeśli tak jest, to rzeczywiście nad tą muzyką unosi się duch Stachury, bo mimo basowych partii niemal jak z Red Hot Chilli Peppers, dominuje tu poetycka parabolizacja.
„Kołysaneczka” to piosenka która niesie nas do krainy łagodności, jednak już przy tej piosence można powiedzieć, że Dychy starają się wypracować własne brzmienie. Dotyczy to zarówno instrumentów, jak i harmonii wokalnej. Łagodnościowy klimat, ale dodatkowo okraszony jeszcze poezją górskich trampów pojawia się w piosence „Trzy Panny”. Trzeba przyznać, że ta opowieść o Bieszczadach, Tatrach i Karkonoszach ma swój urok.
Nieco szybszy od poprzedniczek utwór „Dla nikogo” wciąż pozostaje w nostalgicznej barwie, jest tu jednak zdecydowanie bardziej folk-rockowy klimat. Szybsze rytmy dominują też w „Pyzie”, choć tam mamy do czynienia raczej z nawiązaniami do starego rock’n’rolla.
Turystyczno-poetycki klimat wraca w „Mikaszówce”, to piosenka o miejscu, gdzie czas się zatrzymał. I tak jest też ta piosenka, to po prostu ballada w starym stylu, choć dość nowocześnie zaaranżowana. W klasycznej tonacji utrzymana jest też „Rozmowa z synem”, spokojna, osobista i bardzo ładna.
„Oto noc” należy do najciekawszych utworów na całej płycie. Ma na dodatek spory potencjał radiowy i mógłby prawdopodobnie z powodzeniem dać sobie radę na komercyjnych listach przebojów.
Od początku znajomości z płytą Duchów humorystyczna kompozycja „De gustibus non disputante est” była dla mnie zagadką. Z jednej strony to bardzo przewrotna piosenka, z drugiej nie mam pewności, czy taki akcent pasuje do albumu nastrojowego, jakim jest pierwszy krążek Duchów. Ta piosenka pewnie lepiej zabrzmiałaby na którejś z płyt Orkiestry Dni Naszych, gdyż tamta kapela gra znacznie bardziej różnorodnie.
Zamykający płytę utwór „Życzenie”, to swoiste podsumowanie albumu. Piosenka o domu, z nieco świątecznym nastrojem, piękną, choć prostą partią skrzypiec Jelonka – taka w dużym podsumowaniu jest przecież ta płyta.

Rafał Chojnacki

Dawid Hallman & DJ Celownik „Folkrap”

Nie będę ściemniał – nie jestem, nigdy nie byłem i raczej już nie zostanę fanem hip-hopu. Pojęcie mam o tym średnie, wykonawców znam nie wielu a jedyną hip-hopową płytą którą przesłuchałem od góry do dołu i nie wywołała u mnie torsji był „Albóóm” Liroya. Ostrożnie zatem podchodziłem do płyty „Folkrap”, której pierwotne zamierzenie i konwencja jakoś nie mogły pomieścić mi się w głowie. Folk ? Rap ? Razem ? Jak ? To się w ogóle tak da ? Okazuje się że da. I że moja głowa jest nader pojemna.
Twórczość Dawida Hallmanna znam nie od dziś. „7 Bram Oblężonego Miasta”, czyli jego poprzedni krążek z wierszami Zbigniewa Herberta, wysłuchałem z niemałym wzruszeniem. Hallmann to facet z głową otwartą i z dość nietypowym podejściem do folkloru, a do tego do bólu zakochany w litewskich, łotewskich i innych słowiańskich dźwiękach. DJ Celownik to bliżej mi nie znany osobnik, lecz wnioskując po licznych notach biograficznych, człowiek zasłużony na scenie hip-hopowej. Obaj panowie wpadli na pomysł stworzenia niecodziennej rzeczy. Wbrew wszelkim przyjętym konwencjom, łamiąc, wyginając i deformując wszelakie zasady połączyli folk z rapem. I wyszło im to nadspodziewanie dobrze.
Płytka to krótka – zaledwie pięć utworów a jej czas całkowity to 21 minut. Powiem to od razu: jest to magiczne 21 minut. I kolejny krok w rozwoju muzyki. Zaczynająca album „Pieśń o Tarnowskim” pulsuje mocnym bitem. Jednak od razu daje się słyszeć w podkładzie znajomy motyw – to „Herr Mannelig” ! Na tle tego wszystkiego Hallmann zaczyna rymować (nie, to nie pomyłka – Hallmann naprawdę tu rymuje!) – pięknym, lirycznym językiem, pozbawionym jakichkolwiek wulgaryzmów czy dziwacznych słów pokroju „elo” czy „joł”. Jak się okazuje, teksty na „Folkrapie” są pożyczone od innych poetów, jak mówią sami muzycy liryki to „często zapomniane, wydobyte z zakurzonych śpiewników”. I tak też na całej płycie słyszymy poezję Niemcewicza, Lenartowicza a nawet Słowackiego.
Znamienne że całość brzmi bardzo spójnie. Dwa z pozoru odmienne od siebie nurty w żaden sposób się nie gryzą – folkowe motywy i melodie idealnie komponują się z charakterystycznymi bitami i skreczami. Jest to rzecz naprawdę wysmakowana i dokładnie przemyślana, ani jeden dźwięk nie wydaje się być tu przypadkowy.
Mimo iż wszystko jest tu spójne, słychać kunszt obu twórców. Hallmann co i raz serwuje nam melodyjne, folkowe tematy – czy to w „Dumie o Zakrzewskim”, czy w moim ulubionym „O Jau Mano Mielas” – kawałku od początku do końca litewskim. Celownik również pokazuje swoją klasę – chociażby zaskakując ciekawymi rozwiązaniami rytmicznymi (wspomniany już „O Jau Mano Mielas”). Słychać też, że panowie doskonale się zrozumieli i że dokładnie wiedzą jak ma brzmieć ich muzyka.
„Folkrap” to tak jak już napisałem wielki krok w polskiej muzyce. Choć projekt to totalnie podziemny i wydany tylko w postaci internetowej strony (www.folkrap.pl), jego walor artystyczny jest naprawdę wysoki. Hallmann i Celownik dodatkowo niosą tą płytą jeszcze coś – łącząc stare z nowym, jednoczą słuchaczy. Dla jednych będzie to dobry hip-hop, dla drugich – fajny neo-folk. I to jest właśnie magia tej płyty. Pozostaje więc przyklasnąć twórcom i mieć nadzieję, że nie jest to ostatnia rzecz jaką zrobili wspólnie.

Marcin Puszka

White Owl „Pepper”

Jak określić muzykę graną przez rosyjską grupę White Owl? To szalenie proste – sami dają nam odpowiedź: folk rock celtic pop dance folkrock folkpunk violin fun eclectic. Trochę enigmatyczne? Niewątpliwie, ale na pewno prawdziwe.
„Pepper” to jak dotąd ich ostatni album studyjny. Charakteryzuje się eleganckim brzmieniem, momentami zbliżającym ich do brytyjskiej grupy the Levellers.
Autorskie utwory, takie jak „Just Chains”, „Good Old Spider” i „Personal Jah” pokazują spory potencjał kompozytorski tej moskiewskiej kapeli. Szkoda jednak że świetnie zaaranżowane i zagrane piosenki, takie jak „Lord Of The Dance” potrafią zepsuć nieznajomością całości tekstu. Honoru celtyckich brzmień broni jednak rewelacyjnie zagrana „Cunla”. Powiem tylko, że grupa U2 mogłaby zamieścić ten utwór w takiej aranżacji na jednej z ostatnich płyt.
Ciekawe są za to poza celtyckie inspiracje. Pieśń „Miksi Ne Neijot” pochodzi z Karelii, jest tak ciekawie zagrana, że może warto byłoby nagrać całą płytę w takim klimacie. Z drugiej strony nie byłoby dobrze, gdyby miało zabraknąć takich smaczków, jak włoska melodia „La Rotta” (u nas znana m.in. z opracowania grupy Open Folk).
Pomysł na fińskie pieśni „Korppi” i „Kannunkaataja” to kolejny przykład, że nieoczywiste inspiracje to dobry kierunek. Zaskoczeniem może być pomysł na piosenkę „Fifteen Men On Dead Man’s Chest” – piracki kawałek w stylistyce gangsta rap/folk-metalu? Tego na pewno jeszcze nie było.
Album kończy dość zachowawcza folk-rockowa wersja „Rising Of The Moon”, nagrana raczej dla zabawy. Sporo tu smaczków, ale rewelacji nie słychać.
„Pepper” to jednak świetna płyta. Bardzo świeża i pomysłowa. Mam nadzieję, że kapela ta zacznie się w końcu u nas od czasu do czasu pojawiać. Warto ich zaprosić.

Rafał Chojnacki

Sufi Baul „Madness & Happiness”

Baulowie, to tradycyjni wędrowni śpiewacy, wykonujący mistyczne pieśni religijne. Na tej płycie znajdziemy wszystko to, co kojarzy nam się z medytacyjnymi brzmieniami mistycznego sufizmu. Ascetyczna filozofia, głosząca dążenie do poznania Boga, ma swoje odbicie również w muzyce.
Bapi Das Baul pochodzi z rodziny o wiekowych tradycjach wykonawczych. Jego ojciec, Purnachandra Das Baul, był pierwszym muzykiem wywodzącym się z tradycji Baulów, który koncertował i nagrywał w Stanach Zjednoczonych. Był jednym ze współtwórców wybuchającej gwałtownie w latach 60-tych amerykańskiej sceny folkowej, grał w zespołach towarzyszących Bobowi Dylanowi i Joan Baez.
Mimo że muzyka zawarta na płycie „Madness & Happiness” jest na wskroś arabska, słychać na niej również świadomość współczesnej muzyki świata zachodniego. Oprócz tradycyjnych wokali, bębnów i ludowych instrumentów możemy tu spotkać instrumenty klawiszowe, a nawet gitarę czy banjo. Sprawia to, ze z dużą ciekawością wsłuchujemy się w zarejestrowane na płycie dźwięki.

Rafał Chojnacki

Soig Sibéril „Botcanou”

Soig Sibéril to legendarny bretoński muzyk, grający między innymi z kultową w kręgach miłośników muzyki celtyckiej grupą Gwerz. Pierwsze szlify na scenie folkowej zdobywał jednak jako naśladowca Boba Dylana, dopiero jako osiemnastolatek odkrył bogactwo brzmienia muzyki bretońskiej, zakochał się w niej i jest wierny do dziś, choć zdarzały mu się skoki w bok, jak wówczas, gdy po tourne z grupą Kornog, odkrył tradycyjną muzykę hiszpańskiej Galicji.
Soig Sibéril znany jest głównie jako gitarzysta grający w stroju otwartym (open tuning) i jest jednym z najważniejszych popularyzatorów tego typu grania wśród muzyków folkowych.
„Botcanou” to album, zarejestrowany wraz z Patrice Marzinem i Jamie McMenemym. Gościnnie pojawia się tu też Nolwenn Korbell, wokalistka, która wraz z Jamiem śpiewa jedyną na tej płycie piosenkę, kompozycję Jamiego „Till Morning Rise”. Cała reszta to instrumentalne kompozycje, w których słyszymy tylko gitar i bouzouki. Tylko? Właściwie to AŻ! Gdy słucha się jak Soig i jego koledzy grają na swoich instrumentach, to nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z absolutnymi mistrzami w swoim fachu.

Rafał Chojnacki

Page 1 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén