Miesiąc: Grudzień 2008 (Page 1 of 2)

FolkPort „Open Sea”

Norweska grupa FolkPort znów gości na łamach Folkowej, tym razem w nieco krótszej formie. Płytka „Open Sea” z 2005 roku to jedynie cztery utwory. Jednak i one pokazują, że zespół był w czasie nagrywania w dobrej formie. Zarówno wykonawczej, jak i kompozytorskiej. Trzy spośród czterech nagranych tu piosenek, to kompozycje autorstwa Orjana Arntsena, w aranżacji członków zespołu.
Tak jak na płycie „Come Away” mamy tu do czynienia ze zorientowanym na brytyjskie brzmienie folk-rockiem, zagranym w stylu mogącym się kojarzyć z najlepszymi latami Fairport Convention.
Mamy tu balladę („The Observer”), szybką pubową piosenkę („Love and Air”) i świetny, rozbujany utwór w średnim tempie („The River Flows”). Zestaw uzupełnia tradycyjna szkocka pieśń „Loch Lomond”. Te cztery piosenki, to najlepsza wizytówka o jaką zespół mógł się postarać. Pokazują własne kompozycje i ludowe inspiracje. Pokazują fajne aranżacje i ciekawe głosy zarówno wokalistki (Solvi Eriksen Kvam), jak i wokalisty (Bjorn Fyen). To zespół, na który warto zwrócić uwagę!

Taclem

Fairport Convention „Unhalfbricking”

„Unhalfbricking” to trzeci album brytyjskiej legendy folk-rocka, zarejestrowany pod koniec lat 60-tych, wyznaczający jednak pewne standardy grania takiej muzyki na kolejne dziesięciolecia.
„Unhalfbricking” to również pierwszy album Fairport Convention, na którym grupa skręciła w stronę drogi, którą podąża do dziś. Nie można tu już mówić o imitacji patentów zaczerpniętych od folk-rockowych i psycho-folkowych wykonawców amerykańskich. Ta płyta ma już swój własny szlif. Wciąż grają jeszcze utwory Dylana (gdy płytę wydano na CD, dodano jeszcze dwie jego piosenki: – „Dear Landlord” i „Ballad of Easy Rider”), ale brzmi w nich już zupełnie inna, można by rzec „europejska”, nuta.
O „Unhalfbricking” można również powiedzieć, że to okres złotego składu Fairport Convention. Sandy Denny, która już na poprzedniej płycie („What We Did on Our Holidays”) zastąpiła Judy Dyble, pierwszą wokalistkę zespołu, tu sprawia już wrażenie znacznie bardziej zadomowionej. Jej kompozycja „Who Knows Where the Time Goes?” jest do dziś jednym z najlepiej kojarzonych współczesnych utworów folkowych na Wyspach.
Pozostali muzycy rejestrujący ten album, to również legendy, ikony brytyjskiego folk-rocka: Richard Thompson, Ashley Hutchings i Simon Nicol. Wspiera ich perkusista Martin Lamble. To jego ostatnia płyta przed śmiercią, zginął bowiem w wypadku któremu uległ należący do zespołu van, wkrótce po premierze tej płyty.
Inni muzycy, których możemy tu usłyszeć, to m.in. Iain Matthews (opuścił zespół podczas nagrania płyty, pozostawiając wokale Sandy, ale nie porzucił kontaktów), Dave Swarbrick, Trevor Lucas i Dave Mattacks. Są to nazwiska, które przez wiele lat przewijały się przez historię Fairport Convention.
Z piosenkami Boba Dylana zawartymi na „Unhalfbricking” wiąże się ciekawa historia. Zespół został zaproszony przez londyńskiego wydawcę Dylana do posłuchania kilku piosenek, które nie zmieściły się na wydany w 1965 roku album „The Times They Are A-Changing”. Do pomysłu nagrania kilku z nich zapalił się przede wszystkim Ashley Hutchings, któremu spodobała się dziwna natura tych kompozycji. Muzycy postanowili do utworów Dylana podejść po swojemu i wkrótce na brytyjskich listach przebojów zagościła piosenka „Si Tu Dois Partir”, francuskojęzyczna wersja utworu „If You Gotta Go, Go Now”. Innym dylanowskim przebojem z „Unhalfbricking” jest „Percy’s Song”, przez lata wykonywana przez zespół na koncertach.

Taclem

Mountain Goats „All Hail West Texas”

Pod nazwą The Mountain Goats kryje się grupa dowodzona przez amerykańskiego barda Johna Darnielle’a. W różnych wcieleniach tego projektu John zapraszał rozmaitych muzyków do wspólnego grania, najczęściej jednak współpracował z multiinstrumentalistą Peterem Hughesem, jednak „All Hail West Texas” jest płytą, którą Darnielle nagrał samodzielnie.
Nagrania zarejestrowane zostały amatorską metodą, słychać tu właściwie tylko gitarę i wokal. A jednak po drugiej stronie Atlantyku album „All Hail West Texas” uważany jest za płytę kultową. Piosenki takie jak „The Best Ever Death Metal Band in Denton” czy „Jenny”, stały się koncertowymi przebojami.
The Mountain Goats to projekt, który przysporzył sporo kłopotów krytykom. Piosenki są z gruntu folkowe, na tej płycie wykonane w typowo dylanowskiej manierze (choć na szczęście bez niezrozumiałego mormolenia pod nosem, typowego dla Króla Śpiewających Poetów), a jednak równocześnie bardzo rockowe – zarówno w ekspresji, jak i w pewnych koncepcjach filozoficznych, zawartych w tekstach. Być może dlatego część recenzentów plasuje nagrania The Mountain Goats w szufladce z szyldem „Lo-Fi”. Sporo w tym racji jeżeli popatrzymy na stronę wykonawczą, jednak nijak nie opisuje to piosenek i ich stylistyki.
„All Hail West Texas” to koncept-album, który opiewa rzeczywiste miejsca, osoby i zdarzenia związane z Teksasem. Darnielle podczas realizacji nagrań zawartych na tym krążku zarejestrował ponoć znacznie więcej piosenek, z zamiarem późniejszego ich wykonania, jednak po jakimś czasie je skasował. Słuchając tego co znalazło się na płycie trzeba stwierdzić, że szkoda nawet tych odrzutów. Te kiepsko nagrane piosenki to prawdziwe diamenty.

Taclem

Boghes de Bagamundos „Sinchisadove”

Włoska grupa Boghes de Bagamundos określa swoją muzykę jako „post folk”, w rzeczywistości jest to po prostu brawurowo zagrany folk-rock. Ostry, ale dobrze osadzony we włoskiej scenie. Z polskiego punktu widzenia bardzo oryginalny, ale kiedy już się pozna kilka tamtejszych kapel, to okaże się, że istnieje cała scena takiego grania. Nie zmienia to faktu, że muzyka Boghes de Bagamundos jest ciekawa, a przede wszystkim szczera i autentyczna.
O sile tego albumu stanowią utwory odstające nieco od włoskich brzmień, takie jak psycho-folkowy hymn „Folk?!?”, ballada „Nuvole”, nawiązujący do muzyki klasycznej „Passeggiando nel Boschett”, orientalnie brzmiący „Griot”, czy nawiązujący do skandynawskich klimatów „La Fine del Mondo”.
Nieco bardziej typowe piosenki („Isola del Vento”, „Normalmente Strani”, „Nient’Altro che Fede”) również brzmią zachęcająco, choć mniej ciekawie.
Boghes de Bagamundos potrafią też czasem nawiązać do celtyckiego folk-rocka. Robią to po swojemu, choćby w „Diario di Viaggio” czy „Poeta Guerriero”. Brzmi to ciekawie, choć nastrój psuje nieco galopująca bez sensu gitara.
Ogólne wrażenie po obcowaniu z tą płytą pozostaje jednak bardzo pozytywne, zwłaszcza jeżeli nie słyszało się wielu włoskich kapel folk-rockowych. Ned Ludd czy Folkabbestia są pewnie bardziej popularnymi zespołami, ale myślę, że z każdą kolejną płytą Boghes de Bagamundos bliżsi będą ideałowi.

Taclem

Porters „Anywhere But Home”

Album „Anywhere But Home” nosi zgrabny podtytuł „Tales of Sailor’s Life” – i rzeczywiście większość zawartych tu utworów kręci się wokół tematyki okołomorskiej.
The Porters to niemiecka grupa punk-folkowa, która korzeni swojej muzyki dopatruje się w brzmieniach zarówno zespołu The Pogues (znalazł się tu nawet cover ich balangowej „Fiesty”), jak i współczesnych kapel punkowych czerpiących z nurtu celtyckiego. Dropkick Murphy’s czy Flogging Molly to nazwy, które kojarzą się z ich graniem od pierwszych taktów. Nic dziwnego, w końcu The Porters to folkowy side-project muzyków punkowej grupy 4 Promille.
Album „Anywhere But Home” zdecydowanie różni się od debiutanckiego „A Tribute To Arthur Guinness”, wydanego w 2002 roku. Na debiucie sporo było coverów i utworów tradycyjnych. Na drugiej płycie grają już dwanaście własnych piosenek.
Nazwa „The Porters” zobowiązuje zespół do granie muzyki nadającej się do piwnych imprez. Napisane przez członków grupy kawałki świetnie się do tego nadają. Niekiedy okazuje się nawet, że melodyjny punk jest tylko przykrywką dla utworów w których folkowa nuta jest mocno ukryta („Lady Whiskey”, „Too Many Pints Of Guinness” i „We Call It Punk”). Dominują jednak utwory folkowe zagrane na ostro. Najciekawiej brzmią te, w których pobrzmiewają melodie kojarzące się z ostrzej zagranymi kompozycjami The Pogues (wśród nich są choćby: „The Legend Of The Lost 47 Sons”, „A Leak In My Heart”, „Going Nowhere”, „The Wings Of A Swallow”). Czasem przyplącze sie tu nawet jakaś ballada („Crying In My Beer”, „Cheating At Solitaire” i „Bantry Bay Boozer”), dominują jednak żywsze klimaty.
Niemieccy muzycy musieli sporo godzin spędzić przy muzyce zespołu Shane’a MacGowana, gdyż wiele ich kompozycji pasowałoby na kolejne albumy tej klasycznej kapeli. Jako że są to w większości autorskie utwory, to na pewno warto ich posłuchać.

Taclem

John Renbourn Group „Maid In Bedlam”

Gdy widzę nazwiska takie jak John Renbourn i Jacqui McShee, to przed oczyma staje mi momentalnie klasyczna nazwa: Pentangle. Album „Maid In Bedlam” nie jest co prawda krążkiem tej słynnej psycho-folkowej grupy, został zarejestrowany po rozpadzie tej formacji i Johna i Jacqui wspierają tu inni muzycy: Tony Roberts, Sue Draheim (swego czasu współpracująca z Richardem Thompsonem, obecnie wsierająca folkową grupę Golden Bough i folk-rockowy zespół Tempest Liefa Sorbye) i Keshav Sathe (muzyk z Bombaju, współpracujący głównie z jazzmanami, członek jednego ze składów Pentangle).
Sięgając po angielskie utwory ludowe i odrobinkę muzyki dawnej Renbourn wykonał podobną robotę, jak w przypadku swoich dawniejszych nagrań, m.in. tych z Bertem Janschem. Odrobina jazzu, świetne motywy perkusyjne (tabla!) i bardzo dobra dyspozycja głosowa wokalistki, to niewątpliwe atuty tej płyty.
„Maid In Bedlam” mógłby być jednym z najlepszych albumów Pentangle, częśc z tych utworów zreformowany zespół pod przewodnictwem Jacqui (jako Jacqui McShee’s Pentangle) grywa z resztą czasem na koncertach.

Taclem

Dan Kaplan „Bus Window”

Dan Kaplan przygląda się światu przez okno autobusu. Miejsca, które zobaczył nie są chyba najszczęśliwszymi na świecie, dlatego sięgnął po swoją harmonijkę i zagrał osiem utworów, z których większość tkwi mocno w klimacie bluesa.
Podobnie jak na recenzowanej już na Folkowej płycie „Vera Hall”, tak i na nowym albumie „Bus Window”, mamy do czynienia ze świetnymi kompozycjami. Większość napisał i zagrał sam Dan. Podstawą brzmienia jest tu harmonijka i pianino. To dość nietypowy zestaw, bo w folku zwykle towarzyszy nam harmonijka z gitarą. Dan proponuje coś nowego.
„Bus Window” to świetny album, dość spokojny, ale nie melancholijny.

Rafał Chojnacki

Noche De Boleros „Chilli”

Choć słyszałem już wcześniej o Noche De Boleros, to gdy wpadł mi w ręce ich debiutancki album najzwyczajniej w świecie zapomniałem o tym, że to grupa działająca w kraju nad Wisłą. Świetne brzmienie i bardzo naturalna gra muzyków sprawiają, że mamy wrażenie, że oto nasze uszy otwierają się na oryginalną grupę z Hiszpanii prezentującą muzykę flamenco w solidnych pop-folkowych aranżacjach. Wokalistka zespołu, Magda Navarrete, to właścicielka pięknego, lekko zachrypniętego, która kształciła się m.in. na deskach Teatru „Buffo”.
Jak przystało na hiszpańskie dźwięki muzyka ta płonie emocjami. Kiedy jednak nagle rozbrzmiewa „El Ultimo Domingo”, przez chwilę zatrzymujemy się łowiąc dźwięki. Co to za standard? I nagle błysk – przecież to „Ta ostatnia niedziela” Jerzego Petersburskiego! Nowa aranżacja nobilituje nie tylko zespół, jako znakomitych instrumentalistów i aranżerów, ale również sam utwór, który brzmi jak nigdy dotąd.
„Chilli” to debiut, tyle że debiut perfekcyjny, pozbawiony typowego dla pierwszej płyty naddania materiału. Noche De Boleros zaprezentowali dokładnie tyle muzyki, ile trzeba, by płyta zachwyciła i nie znudziła. Pozostaje jedynie liczyć, że nie będzie to ich ostatni album.

Rafał Chojnacki

Kekele „Congo Life”

Muzyka z Zairu rzadko gości na stronach Folkowej, tym bardziej warto już zwrócić na nią uwagę, kiedy nie słuchający na co dzień takich dźwięków recenzent reszcie po nią sięga. Grupa Kekele jest tego niewątpliwie warta.
Muzyka afrykańska, mieszana z rumbą i klimatami, które na kojarzą nam sięz tym jak się folkuje na Kubie – to synteza ich albumów. Płyta „Congo Life” poświęcona jest właśnie takim rytmom, piosenkom opowiadającym o życiu nad rzeką Kongo.
Wokaliści świetnie wyczuwają nastroje zamieszczonych tu piosenek. Choć przy większości chciałoby się tańczyć, potrafią pokazać rozmaite nastroje. Sporo tu utworów frywolnych, może nawet rozerotyzowanych, ale nie brakuje też nieco spokojniejszego tematu. Pojawiają się też motywy jazzowe, co powinno ucieszyć miłośników łączenia ludowych motywów z jazzem.
Kekele bywają nazywanie afrykańską Buena Vistą i trudno odmówić takim porównaniom odrobiny racji.

Taclem

Zulal „Zulal”

Zulal, to żeńskie trio z Armenii, wykonujące muzykę folkową a cappella. To wiemy już z napsu na płytcie. Wokalne trio, które tworzą: Teni Apelian, Yeraz Markarian i Anais Alexandra Tekerian, pokazuje muzykę słowiańską w niesamowitej krasie, jednocześnie w bardzo oszczędnej i surowej formie.
Album grupy Zulal, to świetny przykład armeńskiego folku w surowym, ale bardzo pięknym wydaniu.
Wszystkie trzy panie związane są z amerykańskimi uniwersytetami, prawdopodobnie spotkały się studiując w Stanach i jako że pochodzą z Armeni, postanowiły razem pośpiewać w tym styli. Jednak brzmienia Zulal odległe są od archaicznych armeńskich śpiewów. Słychać jak wiele pracy wokalistki włozyły w to, by prezentowana przez nie muzyka brzmiała świeżo. Spora w tym zasługa Teni, która związana była z chórem jazzowym. Z kolei praca Anais ze słowiańskim chórem wykonującym tradycyjne pieśni, zaowocowała mocnym obsadzeniem zespołu w repertuarze armeńskim.
Po umieszczeniu jej w odtwarzaczu otrzymujemy piękne pieśni. Wszystkie one są tradycyjnymi utworami, które zaaranżowano dość współcześnie. Śpiewaczki z Zulal ustrzegły się jednak inspiracji muzyka gospel, która dehumanizuje niektóre polskie zespoły, śpiewające a cappella. Brak zrozumienia dla idei wokalnych eksperymentów może położyć płytę nawet najlepszych śpiewaków. Tutaj pomysły na wokale wywodzą się z folku i z jazzu, czasem również z muzyki sakralnej, ale rodzimej – armeńskiej.
Jazzujące utwory – a takich jest sporo – mogą zadowolić nawet miłośników muzyki improwizowanej. Głosy często zastępują tu bowiem instrumenty.

Taclem

Page 1 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén