Miesiąc: Październik 2008 (Page 2 of 2)

Orkiestra Św. Mikołaja „Stara muzyka”

O Orkiestrze Św. Mikołaja napisano już wiele, dlatego też ukazanie się na rynku płyty takiej jak „Stara muzyka” nie powinno nikogo dziwić. To po prostu zestaw starszych nagrań tej formacji, w większości wyśmienicie kojarzonych przez fanów muzyki folkowej. Dla słuchaczy których nie dotarli do poprzednich płyt Orkiestry może to być doskonałe wprowadzenie, takie swoiste „The Best of”. Sam zespół próbuje uciec od takiej etykietki, ale to chyba nieuchronne porównanie.
O tym, że Mikołaje to kapela ważna wiedział od czasu gdy wpadła mi w ręce kaseta zatytułowana „Kraina Bojnów”. Jednak dopiero zebranie tych wszystkich utworów w jednym miejscu uświadamia mi jak wiele się w tym zespole działo. „Baranki”, „Oj, siadaj, siadaj”, „Kołomyjka Jarocińska” czy „Malinowa Konopielka” ciekawie wpisują się w klimat znacznie nowszych produkcji z płyty „O miłości przy grabieniu siana”.
Dla tych, którzy już orkiestrę dobrze znają znacznie ciekawsza będzie druga płyta dołączona do tego samego numeru czasopisma „Ferment”. Chodzi o „Nową muzykę”, której recenzja znajdzie się tuż obok. „Stara muzyka” ma jednak swój urok i niewątpliwie będę do niej wracał.

Taclem

Michael Ayles „Over the Bridge”

Genticorum, Laura Risk, The McDades czy Matapat to tylko niektróe z zespołów w których praktykował swoją grę Michael Ayles. Na co dzień związany jest z zespołem La Part du Queteux. Jako wokalista i multiinstrumentalista dał się poznać przy bardzo różnych projektach w których interpretował muzykę tradycyjną i tworzył współczesne utwory oparte na folkowych wzorcach. Tym razem przyszła pora na jego solowy album, zatytułowany „Over the Bridge”.
Do nagrania solowej płyty Michael Ayles zaprosił kilku muzyków, zaś sam zagrał na flecie, banjo i skrzypcach. Oczywiście śpiewa tu również wszystkie piosenki.
Znalazły się tu utwory irlandzkie, szkockie, angielskie, amerykański i pochodzące z Quebecku. Do tego wszystkiego dodano odrobinę oryginalnych kompozycji. Sporo tu dobrej, energetycznej muzyki, zwłaszcza w partiach instrumentalnych. Osiągnięto to w dużej mierze za sprawą techniki rejestracji. Michael zaprosił bowiem muzyków do studia i zaczęli tworzyć aranżacje na żywo. Wszystko to rejestrowano, a później wybrano najciekawsze wersje. Rozwiązanie okazało się bardzo dobre, słychać to bowiem studyjną dbałość o szczegóły i koncertowy żywioł.

Taclem

Matelot „… the best off”

Drugie wydawnictwo warszawskiej grupy Matelot, to zarazem pierwsza pełnowymiarowa płyta tego zespołu. Jak twierdzą sami muzycy jest to podsumowanie pewnego etapu w rozwoju grupy. Dlatego też znalazły się tu również dwa utwory z debiutanckiej EP-ki. „Widzę Cię Tam” i „Ojcze Wietrze” to jedne z najwcześniejszych utworów autorskich w dorobku zespołu.
Kiedy ukazała się zapowiedź tej płyty byłem nieco zaniepokojony terminem jej wydania. Niebezpiecznie zbiegał się on z datą premiery albumu grupy Mordewind, zespołu w którym Paweł Szymiczek, lider Matelota, pełni rolę instrumentalisty, wokalisty i autora części repertuaru. Dlatego też kiedy już zacząłem słuchać jak gra Matelot, próbowałem przede wszystkim zwrócić uwagę na różnice stylistyczne. I przyznam szczerze, że mimo iż sam wokal Pawła jest dość łatwy do rozpoznania, to jednak zarówno niektóre piosenki, jak i sposób ich wykonania różnią się od Mordewindu znacząco.
Pierwsza, z pozoru może mało istotna, ale w rezultacie bardzo ważna dla brzmienia zespołu, to styl gry na perkusji. Zespoły folk-rockowe – a Matelot i Mordewind do takich należą – często lekceważą ten element, przez co muzyka niebezpiecznie zbliża się w kierunku dyskotek w strażackiej remizie. O ile na płycie Mordewindu mamy dobrze brzmiące bębny na których gra Juraj Gergely, o tyle Jarek Piątkowski, perkusista Matelota, daje niesamowity popis selektywnej i konsekwentnej gry we własnym stylu. Obaj muzycy mają jazzowe korzenie, ale brzmią zupełnie inaczej.
Studyjne warunki pozwoliły muzykom Matelota na kilka eksperymentów, dzięki czemu w muzyce pobrzmiewa znacznie więcej instrumentów, niż jest to możliwe do przedstawienia na koncercie. Paweł Szymiczek może jednocześnie grać na dudach i na elektrycznej gitarze, co sprawia, że brzmienie niektórych utworów nabiera niemal punk-folkowego klimatu. Zwłaszcza autorskie utwory instrumentalne zmierzają momentami w tą stronę. Jednak w odróżnieniu od drugiej płyty Mordewindów na albumie Matelota mamy inny instrument prowadzący partie melodyczne. Nie ma tu skrzypiec Marcina Drabika, jest za to świetny akordeon guzikowy Wojtka Polesiaka. To on, obok fletów i dud Pawła odpowiada za folkowy charakter albumu. Czasem zdarza się też, że siada do mniej tradycyjnych instrumentów klawiszowych i tworzy klimatyczne pejzaże w tle piosenek lub wycina ostre partie rodem z organów Hammonda. W balladzie „To była stara drewniana łódź” gra też partie fortepianowe, niemal jak Elton John w słynnym „Candle in the Wind”. Gra Wojtka również charakteryzuje się spora pewnością i zdecydowaniem, cóż takie najwyraźniej są założenia tego zespołu – ma być twardo i mocno, a jednocześnie wszystko to powinno być przemyślane. I chyba rzeczywiście jest, bo grupa zdecydowała z umieszczenia na płycie licznych muzycznych pastiszy, które często pojawiają się na koncertach.
Właściwie o każdej z piosenek można by powiedzieć coś ciekawego, nie ma tu bowiem utworu, który pozostawiłby słuchacza zupełnie obojętnym. Paweł snuje ciekawe opowieści. „Okryty mgłą”, „Harpun”, „Bitwy dzień” czy „Przejście północ-zachód” to piosenki w których zawarto sporą dawkę emocji – zarówno w tekście, jak i w interpretacji. Zwłaszcza ostatni z tych utworów robi bardzo mocne wrażenie, kiedy posłuchamy o czym Paweł śpiewa.
Są tu również utwory, w których do głosu dochodzą znacznie bardziej rockowe, niż folk-rockowe, fascynacje członków zespołu. Tak jest choćby z drapieżną piosenką „Latarnia”, opartą głównie o mocne, gitarowe brzmienie. Trudno jednak po jej wysłuchaniu nie nucić sobie chociaż refrenu o latarni Greifswalder Oie.
To właśnie piosenki są najmocniejszą stroną tej płyty. Nie ma tu ludowych melodii, a jedynie autorskie utwory, często oparte na folkowych harmoniach, ale brzmiące w sposób bardzo swojski i naturalny. To kolejna z różnic jakie moglibyśmy pokazać porównując zespoły, w których gra Paweł – Mordewind świetnie interpretuje również irlandzkie i szkockie utwory folkowe. Do Matelota jednak znacznie bardziej pasuje taki właśnie, autorski repertuar. Być może całość brzmi przez to bardziej surowo, ale jednocześnie spójnie. Matelot po prostu gra swoje. Mam wrażenie, że przy kolejnej płycie nikt już nie będzie próbował porównywać tych dwóch zespołów, choć trzeba przyznać, że to chyba dobrze, że grupy funkcjonują równolegle. Paweł wydaje się być bardzo płodnym twórcą, dlatego też dobrze że grając w dwóch zespołach jest w stanie realizować różne pomysły. Zwłaszcza że muzycy obu grup również wydają się być bardzo kreatywni. Dzięki temu mamy dwa bardzo dobre zespoły zamiast jednego. Czegóż chcieć więcej?

Taclem

Madame Neruda „To The Moor”

Wyd. Mazurka House
Słuchając pierwszy raz płyty zespołu Madame Neruda doszedłem do wniosku, że to bardzo porządnie skrojona płyta, dokładnie według wzorców wytyczonych lata temu przez kapele takie jak The Dubliners czy The Chieftains. Przynajmniej przez trzy pierwsze utwory wydawało mi się, że mam do czynienia z jedną z licznych kapel, które w brytyjskich lub amerykańskich pubach odgrywają swój repertuar ku uciesze lokalnej publiczności. Okazało się jednak, że moje lenistwo tym razem się opłaciło. Madame Neruda zaskoczyli mnie całkiem solidnie.
Czwarty utwór na liście, „Building up and Tearing England Down”, dał mi już nieco do myślenia. Co prawda kompozycja Dominica Behana znajdowała się już w repertuarze klasyków (The Dubliners), nie należała jednak do najczęściej wykonywanych, niewiele zespołów po nią sięgnęło. Zainteresowało mnie wówczas kim są muzycy. Muszę przyznać, że nieco się zdziwiłem. Eriksson, Johansson czy Modeé to raczej nie są angielskie nazwiska. Okazał się wówczas, że zespół pochodzi z Norwegii, a jego muzyka to rezultat fascynacji irlandzkim graniem. Wkrótce okazało się, że to nie jedyna niespodzianka. Znacznie większą jest tu niemiecka piosenka o antyfaszystowskim wydźwięku, przetłumaczona na angielski. To „Peat Bog Soldiers”, z której pochodzi tytuł płyty. Powstała ona w latach trzydziestych w jednym z niemieckich obozów w których więziono działaczy socjalistycznych. Popularność zdobyła podczas hiszpańskiej wojny domowej, w której niemieccy ochotnicy walczyli po stronie socjalistów.
Dublinersi sięgnęli po tą piosenkę tylko raz, na bardzo rzadkim dziś albumie zatytułowanym „Revolution” wydanym w 1970 roku. Nagrał ją również Pete Seeger, którego lewicowe korzenie znane są wszystkim miłośnikom brytyjskiego grania. To prawdopodobnie z jego wykonania Norwegowie zaczerpnęli inspirację, gdyż niedawno wydano jego zbiór utworów związanych z hiszpańską rewolucją.
„To The Moor” nie jest może płytą rewelacyjna, powalającą słuchacza na kolana. Jest jednak ciekawą propozycją, bardzo urozmaiconą, wartą posłuchania.

Rafał Chojnacki

Guaranteed Irish „We Won’t Come Home ‚Til Morning”

To nieco zastanawiające, ze nazwę Guaranteed Irish przyjęła grupa ze Stanów Zjednoczonych. Być może chodziło o podkreślenie związków z muzyką ze Starego Kraju. Jeśli tak, to rzeczywiście możemy uznać grupę tworzoną przez
Bruce’a Foley’a, Paddy’ego Folana i Jimmy’ego Lamba za spadkobierców tradycji The Dubliners.
Wspomniane trio prezentuje tu zestaw utworów do posłuchania i potańczenia. Mamy świetne piosenki (m.in. „Clare to Here”, „Come Back Paddy Reilly”, „When the Boys Come Rolling Home”), i melodie (głownie irlandzkie jigi i reele). Na uwagę zasługują zwłaszcza te mniej znane utwory, które dobrze wypromowane mogłyby być folkowymi przebojami („Come Back Paddy Reilly”, „Gold & Silver Days”, „Steal Away”).
Dużym atutem jest fakt, że Amerykanie prezentują tu głównie współczesny repertuar autorstwa znanych twórców piosenek nawiązujących do tradycyjnego grania. Nazwiska takie jak Ralph McTell, Phil Coulter, Tommy Sands czy Hank Williams powinny być znane większości miłośników folku.

Taclem

Elana James „Elana James”

Elana James to amerykańska skrzypaczka, która wcześniej występowała w grupie Hot Town Club. Ma też na koncie współpracę studyjną i koncertową z Willie Nelsonem i Bobem Dylanem. Ten album to jej pierwsze solowe przedsięwzięcie.
Utwory które znalazły się na tej płycie są niewątpliwe zanurzone w tradycji muzyki country, jednak poza charakterystycznym dla grania Elany brzmieniem z Teksasu, mamy tu do czynienia z muzyką ocierającą się o nowoczesny jazz. To granie bardzo współczesne, choć odwołujące się do tradycji.
Na swojej płycie Elana również śpiewa. Jej piękny, czysty głos doskonale pasuje do wysublimowanej muzyki, która zdominowała ten album.

Taclem

Cyan „Tal Como Soy”

„Tal Como Soy” to tylko E.P.-ka, ale dająca jakieś pojęcie o muzyce artysty ukrywającego się pod pseudonimem Cyan. Mamy tu do czynienia z francusko-hiszpańskimi kolażami folkowymi, podlanymi nieco popowym sosem.
Po matce z Katalonii i ojcu z Francji Cyan odziedziczył miłość do dwóch różnych kultur muzycznych. Słychać to wyraźnie kiedy porównamy hiszpańską „El Baile De Los Sueños” z francuską wersją „La Danse De Nos Rêves”.
Największym atutem krążka są ciekawe piosenki, z resztą mieszkający w Barcelonie artysta jest uznawany przede wszystkim za wyśmienitego autora.
A nagraniu płyty wzięło udział kilku doświadczonych muzyków, m.in. Lili Haydn i Iker Gastaminsa.

Page 2 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén