Miesiąc: Październik 2007

Shantaż „Wrócisz na jeziora”

Olsztyńska grupa Shantaż dała już o sobie znać kilka lat temu albumem „Szaleństwa Majki Skowron”. Tym razem tytuł płyty również odnosi się w pewnym sensie do jakiegoś wycinka szeroko pojętej pop kultury. Jest to bowiem parafraza piosenki z repertuaru Krzysztofa Klenczona.
Nowy zestaw piosenek Shantażu, to w przeważającej większości radosna twórczość z gatunku tzw. szanty szuwarowo-bagiennej z odrobiną folk-rockowych naleciałości.
Ta muzyka doskonale odnajduje się w mazurskich tawernach. Ale skoro już jesteśmy w tawernie, to nie może obejść się również bez „morskich opowieści”. Na szczęście tym razem nie są przedstawione w postaci historii o tym co zrobimy z pijanym żeglarzem. Jest za to ciekaw historia o wielorybie („Moby Dick”).
Celtyckie elementy w twórczości mazurskiego zespołu to nic nowego. Poprzednia płyta też nie była wolna od takich motywów. „Ciągnij ją” to irlandzki „Dullaman”, znany m.in. z repertuaru kultowej grupy Clannad. Tekst dopisano mazurski, ale udział w nagraniach Marka Kwadransa z grupy Shannon dodaje nieco celtyckiego charakteru sekcji rytmicznej. Gra on też w piosence „Parszywy los”, która również pochodzi z repertuaru starego Clannadu. To z resztą najciekawszy utwór na całej płycie. Kolega Marka, Marcin Rumiński z tejże samej kapeli gości w dwóch innych utworach. Pierwszy z nich, to bardzo dobra „Szanta z minutami” (cover piosenki „Ain’t No Sunshine” Billa Withersa, znanej u nas przede wszystkim z wersji Budki Suflera, jako „Sen o dolinie), drugi zaś, to autorskie „Okulary na tęsknotę”, które nabrały bardzo celtyckiego klimatu.
Muzycznie jest tu dość ciekawie. Oprócz folku mamy kabaretowego bluesa („Mazurski blues”), jest klimat piosenki autorskiej („Bo, ta łódka nazywała się „Poezja””, „Piosenka na „do widzenia””), pastisz („Sexbom”, „Titanic”) a nawet country z odrobiną folkowej nuty („Halo”). Ten ostatni gatunek, to nie przypadek producentem płyty jest bowiem Cezary Makiewicz, znany wykonawca country i bluegrass.
Jest to niewątpliwie krok do przodu, choć nie da się powiedzieć o tym albumie więcej, niż „fajna płytka”. Pomysł takiego mazurskiego grania jest już nieco archaiczny. Grupy takie jak Wodny Patrol, Zejman i Garkumpel a przede wszystkim Spinakery w dużej mierze wyczerpały szuwarowo-bagienną koncepcję. Ale posłuchać warto, zwłaszcza dlatego, że zespół stara się być oryginalny.

Taclem

Delyth Jenkins „Aros”

Walijscy harfiści mają na folkowej scenie miejsce dość szczególne. Często, przez wzgląd na prastarą tradycję celtyckich bardów, która przetrwała najwyraźniej właśnie w folklorze Walii, uważa ich się za natchnionych poetów muzyki. Należy do nich również Delyth Jenkins, znana zarówno z pracy solowej, jak i z zespołów Aberjaber i Cromlech.
„Aros” to jej trzeci album, podobnie jak poprzednie („Ar y Ffin” i „Delta”) wypełniony jest mieszanką utworów tradycyjnych i autorskich kompozycji harfistki. W urozmaiceniu brzmienia pomagali jej tym razem zaprzyjaźnieni muzycy, dzięki którym na płycie możemy posłuchać też skrzypiec, fletów, a nawet darabuki i saksofonu.
Sedno płyty, zarówno w sensie formalnym (jako „środkowa część”), jak i mentalnym (jako „najbardziej wyraźny punkt”) stanowi suita zatytułowana „Wild Wales”, w skład której wchodzą cztery kompozycje.
Album „Aros” jest niesamowicie dojrzałą płytą bardzo dobrej harfistki i kompozytorki.

Taclem

Camillus „An Irish Concerto”

Siłą sprawczą projektu Camillus jest Peter Eades, znany irlandzki kompozytor, który ma na koncie zarówno poważne przedsięwzięcia związane z muzyką klasyczną, jak i piosenki napisane dla zespołu reprezentującego Irlandię na Eurowizji. Materiał na płytę „An Irish Concerto” skomponował do spółki z Patrickiem Collinsem, skrzypkiem formacji Café Orchestra.
Dwa główne źródła inspiracji przy powstaniu tej płyty to muzyka klasyczna i folk. Dominują brzmienia charakterystyczne raczej dla sal koncertowych, ale podane w sposób kojarzący się niekiedy z folkowo-jazzowymi improwizacjami muzyków dwóch światów.
Do pełnego odbioru tej płyty potrzeba odrobiny cierpliwości. Za pierwszym razem na pewno wszystkiego nie usłyszymy. Jednak jeżeli nie przepadacie za muzyką klasyczną, to album ten może się Wam wydać niestrawny.

Taclem

Alasdair Fraser & Natalie Haas „In the Moment”

Kto by się spodziewał, że tak wiele muzyki można wykrzesać z dwóch instrumentów. Wiolonczela i skrzypce – tak podobne, a tak różne. Niewątpliwie warto zmierzyć się z albumem, nagranym przy ich użyciu. Oczywiście gościnnie grają tu i inne instrumenty (m.in. małe dudy szkockie, na których zagrał Eric Rigler, nadworny dudziarz Jamesa Hornera), ale podstawa to skrzypce i wiolonczela.
Alasdair Fraser to znany szkocki muzyk, znany m.in. z formacji Skyedance. Nagrywał też z Paulem Machlisem i Tony`m McManusem.
Z kolei Natalie Haas to młoda wiolonczelistka, współpracująca m.in. z Markiem O`Connorem i Natalie MacMaster,
Skrzypek i wiolonczelistka dzielą się muzyką w sposób fenomenalny. On z wirtuozerią pomyka smyczkiem po strunach, wygrywając szybkie i precyzyjne nutki. Ona zdecydowanymi pociągnięciami dodaje prezentowanej muzyce zdecydowania, klimatu i wykończenia, którego brakowałoby, gdyby Fraser grał sam. Na dodatek są tu chwile, kiedy wiolonczela jest wykorzystywana nieomal jak instrument rytmiczny. Innym zaś razem gra zarys melodii, zanim pojawią się skrzypce.
Większość kompozycji jest autorstwa Alasdaira Frasera, ale zachowują one charakterystyczny rytm muzyki szkockiej, pozwalając jednocześnie na wirtuozerskie popisy muzyków.

Rafał Chojnacki

Lirio „Lirio”

Holendrzy z Lirio rozpoczynają bardzo spokojną kompozycją w której słyszymy przede wszystkim doskonałą grę na akordeonie diatonicznym. Odnoszę wrażenie, że na północnym zachodzie kontynentu europejskiego instrument ten staje się szalenie popularny wśród zespołów folkowych.
Akordeon diatoniczny okazuje się bardzo ważny w muzyce Lirio, ale to nie on decyduje o całym kształcie kompozycji. Tak naprawdę warunki dyktują tu gitara i kontrabas. Chociaż może słychać te instrumenty mniej niż akordeon i skrzypce, to jednak właśnie spokojne, łagodne tło, które tworzą decyduje o klimacie zamieszczonych na płycie kompozycji. Aż dziw bierze, kiedy dowiadujemy się, że kontrabasista Tom van der Zanden nie jest stałym członkiem zespołu.
Również doskonały wokal Iris Ficker („Het regende zeer”, „Morgensterre”) tak dobrze wpasowany jest w muzykę Lirio, że chyba grupa powinna się zastanowić, czy z tria nie przeistoczyć się w kwintet.
Oprócz muzyki holenderskiej i kompozycji autorskich instrumentaliści Lirio sięgają też po brzmienia bretońskie. Nadają im jednak zdecydowanie autorski charakter, przez co płyta zdecydowanie zyskuje na spójności.
Ciekawie dzieje się, kiedy nagle pojawiają sie dudy („GutmuntPolka”). Wesoła polka zagrana na nich, to radość dla uszu, a i nogi chętnie potupałyby do rytmu.
Lirio to dla mnie odkrycie. Warto się taką muzyką podzielić, dlatego podaję w dziale z linkami podajemy adres ich strony, gdzie można posłuchać kilku utworów.

Taclem

Café Orchestra „The Pure Drop”

Grupa Café Orchestra pochodzi z irlandzkiego hrabstwa Kildare i tworzy ją trójka znanych muzyków: Declan Aungier (akordionista który opanował grę na bardzo różnych rodzajach akordeonu), Patrick Collins (skrzypek jazzowy i folkowy) i John Whelan (gitarzysta związany wcześniej z Maire Breatnach, Arty Mc Glynnem i grupą Puck Fair).
Pomysł na granie w Café Orchestra polega na stworzeniu muzyki nadającej się do grania w eleganckich lokalach, ale jednocześnie ma to być artystyczna forma wyrazu, swego rodzaju kreacja. Muzyków inspirują bardzo różne tematy, a płyta „The Pure Drop” jest tego doskonałym przykładem. Są ty motywy z Europy Wschodniej i Zachodniej, przeplatające się ze sobą w świetny sposób.
Nie mam na tej płycie swoich faworytów, choć może po kilkukrotnym przesłuchaniu krążka się to zmieni. Myślę jednak, że warto spróbować całościowej mikstury opatrzonej znakiem Café Orchestra. Choćby dlatego, że to muzyka, która jest świetnie zagrana, ale nie narzuca się słuchaczowi.

Taclem

Beltaine „Koncentrad”

Okładka nowej płyty zespołu Beltaine to bardzo jesienna kompozycja. Nieco surrealistyczna, ale wpisująca się doskonale w to, co muzycy zawarli na płycie. Po debiutanckim albumie „Rockhill” można by się spodziewać czegoś bardziej uporządkowanego. Tymczasem ten artystyczny nieład potrafi zachwycić… o ile po muzyce folkowej oczekuje się czegoś więcej, niż tylko twórczego opracowania ludowych tematów.
Zespół Beltaine zdumiewająco szybko odszedł od dość typowego grania, które dominuje u większości celtyckich kapel na kontynencie. Prawdopodobnie tropem, który wyprowadził ich na własną drogę była muzyka bretońska, której echa bardzo głośno pobrzmiewają w kilku utworach. Bretończykom grupa Beltaine zawdzięcza lekkość i polot grania, który charakteryzuje niewiele polskich zespołów. Nie tylko folkowych.
Bardzo ciekawie brzmią tu piosenki. Są nieco obok utworów instrumentalnych, jakby zespół prezentował je z pewnym ociąganiem, jednak uważam, że nie ma czego się wstydzić. Takich wersji „Ye Jacobites” i „Parcel Of Rogues” nie powstydziłyby się nawet najlepsze kapele z Wysp.
Czy jest coś, co może na tej płycie razić, to studyjna sterylność. Jest ciekawie, żywiołowo, ale Beltaine to przede wszystkim zespół koncertowy.
Płyty są im moim zdaniem niezbędne, bo zatrzymują w czasie pewien moment. Wiele wskazuje na to, że następny album będzie dość różny od tego co proponują na „Koncentrad”. Trudo przewidzieć jednak w jakim kierunku teraz pójdą. Ważne jest, by nie stali w miejscu.

Rafał Chojnacki

Folkaholics „Folk You!”

Kolory dominujące na okładce tej płyty mówią nam wiele o muzyce jakiej możemy się spodziewać po albumie o butnym tytule . Najwyraźniej holenderska kapela zamierza zaprezentować nam muzykę rodem z Zielonej Wyspy.
Płytę otwiera pubowy evergreen „Streams Of Whiskey”, napisany i wykonywany z powodzeniem przez grupę The Pogues. To jeden z najczęściej przerabianych utworów autorstwa Shane’a MacGowana. Z repertuaru tej grupy pochodzi też jeden z późniejszych utworów, zatytułowany „Fiesta”. O ile muzyka zagrana jest dość wiernie (fani Poguesów nie będą urażeni), to o odmienności brzmienia zdecydował w przypadku tych piosenek całkiem inny wokal śpiewaka Folkaholics. Na szczęście mimo odmiennej barwy doskonale nadaje się do pijackich przyśpiewek.
Pozostałe utwory to również gównie dość znane piosenki irlandzkie i szkockie. „Raggle Taggle Gypsy”, „Foggy Dew” i „Wild Rover” pobrzmiewają również w naszych pubach. Pierwsza z tych piosenek zagrana jest „pod Waterboys”, druga ostro przyspiesza, trzecia zaś ma zmienioną melodię – warto samemu poszukać z czego jest zaczerpnięta. Mi przy pierwszym przesłuchaniu na twarzy wykwitł olbrzymi uśmiech.
Rodzynkiem jest tu autorski utwór członków zespołu – Oh My Head”. To miło, że zespół już nieźle zakorzeniony w irlandzkim graniu próbuje robić coś autorskiego.
O ile w przypadku piosenek The Pogues Holendrzy postawili na wierne odtworzenie brzmienia punk-folkowych herosów, to inne piosenki noszą już na sobie autorskie piętno Folkaholics. Nie są to może skomplikowane aranżacje, ale tam gdzie obok tradycyjnych instrumentów i rockowej sekcji pojawiają się dęciaki, robi się ciekawie.

Taclem

Farrell Spence „A Town Called Hell”

Musicie przyznać, że tytuł „A Town Called Hell” nie brzmi zbyt optymistycznie. Dalej nie jest lepiej w tej kwestii: „Murder of Crows”, „Killing Time” czy nawet „Losing You Again” to raczej pesymistyczne w wydźwięku zwiastuny piosenek. A jak jest z muzyką? Lekkie brzmienia country, folkowe skrzypce i odrobina bluesa – to podstawowa zawartość albumu „A Town Called Hell”.
Farrell Spence, jest świeżym zjawiskiem na scenie muzycznej, taka jest również jej muzyka. W większości spokojna, rewelacyjnie zaaranżowana. Takiego głosu mogłaby jej pozazdrościć niejedna gwiazda. Słychać że jest młodą, pewną siebie kobietą.
Niemal wszystkie piosenki napisała sama Farrel, choć oczywiście młodej artystce wypadało wesprzeć się na kimś znanym. Tu trafiło na czarnoskórego klasyka bluesa – Bukka White’a.
Wbrew tytułom nie brakuje tu często pogodniejszych brzmień. Folkowe kołysanki country’owe ballady i wszystko to podlane delikatną drobinką bluesa, która czai się gdzieś na dnie… To płyta na swój sposób wyjątkowa, bo i Farrell wydaje się być wyjątkową artystką.

Taclem

Bal Des Boiteux „Small House, Wide Open View”

Ciekawa i urozmaicona, art-folkowa muzyka z ciągotami w stronę jazzu, to wizytówka belgijskiej grupy Bal Des Boiteux. Instrumentalny, a więc międzynarodowy przekaz tej grupy ma szansę trafić do wszystkich, którzy poszukują dźwięków bardziej wysublimowanych. Belgowie udowadniają, że folk to nie tylko taneczne pląsy.
W muzyce Bal Des Boiteux jest czas na zadumę i czas na wirtuozerskie popisy, choć te drugie dawkowane są oszczędnie. Jazzowe podejście do muzyki folkowej gwarantuje nam, że przy tej płycie nie można się będzie nudzić. Dla zatwardziałych miłośników folkowego grania może to być podejście nieco awangardowe, ale cóż, czas nie stoi w miejscu. Dzisiejsi awangardziści folku przecierają nowe szlaki, prawdopodobnie niedługo kapel grających w bardziej wysublimowany sposób doczekamy się również u nas.

Rafał Chojnacki

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén