Miesiąc: Maj 2007 (Page 2 of 2)

Andy M. Stewart „Man In The Moon”

Dla osób, których edukację muzyczną ukształtowały takie zespołu jak Planxty czy Silly Wizard Andy M. Stewart to jeden ze współczesnych bogów folku. Jego głos, na stałe kojarzący sięz drugim spośród wymienionych zespołów, już zawsze będzie nam towarzyszył w przypadku takich płyt, jak „Caledonia`s Hardy Sons”, „So Many Partings” czy „Wild & Beautiful”.
Największym atutem solowych albumów Andy`ego M. Stewarta zawsze są ballady. Na tej płycie również ich nie brakuje. Na dodatek towarzyszą mu tutaj znakomici muzycy, przede wszystkim Gerry O`Beirne, muzyk znany ze współpracy z takimi zespołami, jak Patrick Street, Anam czy Clandestine.
Spośród wielu dobrych piosenek na szczególną uwagę zasługuje doskonała interpretacja pieśni „Lakes Of Pontchartrain”.

Rafał Chojnacki

Amadou & Mariam

Amadou & Mariam – duet muzyczny z Mali, który tworzą Mariam Doumbia (śpiew; ur. 15 kwietnia 1958 w Bamako) oraz Amadou Bagayoko (gitara i śpiew; ur. 24 października 1954 również w Bamako). Mariam i Amadou są niewidomi, poznali się w instytucie dla niewidomych w latach 60. i tam odkryli swoją wspólną pasję – muzykę.

Amadou początkowo grał w grupie muzycznej Les Ambassadeurs du Motel, a później rozwijał własną karierę solową. W 1980 Amadou i Mariam wzięli ślub. W połowie lat 80. postanowili założyć własny zespół, który wykonuje do dziś interesującą muzyczną mieszankę, określaną niekiedy mianem funky-afro-blues. W 1986 przeprowadzili się do Wybrzeża Kości Słoniowej, gdzie nagrali kilka kaset. Stali się wówczas prawdziwymi gwiazdami z swojej ojczyźnie, a później w całej Afryce Zachodniej. Pod koniec lat 90. udali się na podbój Europy. Nagrana w Paryżu płyta Sou Ni Tile przyniosła im dużą popularność we Francji. Od tego czasu Amadou & Mariam pojawiają się na festiwalach muzycznych na całym świecie.

W 2003 rozpoczęli współpracę z Manu Chao, który był producentem ich ostatniego albumu Dimanche a Bamako z 2004.

Źródło: WIKIPEDIA

Fraunhofer Saitenmusik „Zwischenklänge”

Swoją nazwę to folkowe trio zawdzięcza monachijskiemu wynalazccy, Josephowi von Fraunhofer, ale również innemu monahijskiemu Fraunhoferowi. Tak bowiem nazywa się również pub, w którym zaczynali ponad 25 lat temu swoje granie.
W muzyce zespołu sporo jest nawiązań do brzmień renesansowych, a to za sprawą specyficznego instrumentarium – harfa, flety, szałamaje i inne. W swoich muzycznych wędrówkach sięgają daleko poza regiony niemieckojęzyczne: do Irlandii, Skandynawii czy na Bałkany.
Sporą część repertuaru tworzą sami muzycy, a o klasie tych stylizacji świadczyć może fakt, że są nie do rozróżnienia od kompozycji tradycyjnych czy dawnych.

Taclem

Dave Rowe „By The Way”

Dave Rowe, znany nam już z albumów takich jak „Big Shoes” i „Rolling Home”, prezentuje nam czternaście nowych piosenek, utrzymanych w klimacie gitarowego folku. Dave sam nagrał wszystkie ślady, jednak mimo że dograł czasem solówkę, czy partię gitary basowej, to jednak album brzmi przejrzyście i dość surowo.
Piosenki, które pisze Dave mieszczą się zwykle w głownym nurcie autorskiego folku. Czasem bliżej mu do twórców wyspiarskich, w stylu Ralpha McTella czy Christy Moore`a. Innym zaś razem zbliża się raczej do amerykańskiego źródła muzyki folk, wzbogaconego o elementy country czy bluesa.
Album nadaje się na spokojny wieczór, dobrze wycisza i uspokaja. Jest tu nawet kilka szybszych piosenek, ale jednak brzmią w miarę łagodnie i nie burzą porządku panującego w całym programie.

Taclem

Christie Burns & Butch Ross „Here to Play”

Na samym początku zastanowił mnie podtytuł tego albmumu, z którego dowiedziałem się, że będą słuchał utworów z Ameryki, Szwecji i Irlandii, a głównym instrumantem będą cymbały.
„Było cymbalistów wielu…” – pomyślałem sobie, ale szybko okazało się, że Christie Burns i Butch Ross to duet dość nietypowy. Choćby dlatego, że Ona jest Irlandką, a On Amerykaninem. Nieco różne są więc ich podstawy muzyczna. Na dodatek Butch dogrywa jeszcze czasem coś na gitarze. Przyznam szczerze, że brzmi to bardzo ciekawie, bez względu na to z której strony Atlantyku pochodzą wygrywane w danym momencie melodie.
Co ciekawe pojawiają się tu również ciekawe piosenki. Myślę, że nie można o nich zapomnieć. Nawet jeśli to utwory tak znane, jak „Nancy Whiskey”, to pobrzmiewa w nich coś świeżego. Butch śpiewa całkiem ciekawie, ale kiedy robi to Christie… W „Rainy Day Love Song” można się po prostu zakochać.
„Here to Play” to album warty uwagi. Jeżeli uda się Wam na niegi trafić (co w dobie Internetu nie powinno być trudne), to doradzam zapoznanie się z nim.

Taclem

Bellowhead „Burlesque”

Pierwszy kontakt z grupą Bellowhead był dla mnie nieomal szokiem. Pisze „nieomal”, bo w końcu słyszałem już nie jedno i samo wykrzystanie nietypowego dla jakiejś muzyki instrumentarium nie może mnie aż tak zaskoczyć. Jednak Bellowhead to coś więcej, niż podmiana instrumentów, to nowy pomysł na granie muzyki folkowej z Wysp Brytyjskich. Tytuł albumu też jest bardzo dobrze trafiony, gdyż „Burlesque” brzmi momentamoi bardzo teatralnie, sporo tu również charakterystycznej dla burleski przesady i przerysowania. Wszysto jednak jest najwyższej jakości.
Nie spodziewałem się, że tak można zaaranżować utwory takie jak „Flash Company” czy „Fire Marengo” – znane rónież u nas, a jednak tak odmiennie wykonane.
Zaskakuje już „Rigs of the Time”. Kolejne utwory pozwalają nieco oswoić się z tą stylistyką. Dominujące nad wszystki instrumenty dęte (wizytówka zespołu), to w końcu dość niespotykana sprawa w angielskim folku.
Czasem wydaje się, że zespół powraca do bardziej tradycyjnych patentów. Tak jest choćby w przypadku pięknych ballad „Across The Line” i „Courting Too Slow”. Nic w tym dziwnego, w końcu dwójka muzyków Ballowhead – John Spiers i Jon Boden – to jeden z najciekawszych obecnie duetów folkowch na brytyjskiej scenie. Słychac tu z resztą bardzo dużo szacunku dla tradycji. „One May Morning Early” to właśnie taki ukłon, czy może nawet hołd dla angielskich pieśni.
Mimo że sporo tu teatralnego zacięcia, to wciąż uderza świeżość pomysłu na granie, jaki pojaiwa się w przypadku Bellowhead. Nowocześnie, a może nawet nieco alternatywnie brzmiące utowry mają jednocześnie swój wyjątkowy charakter. Nie ma raczej możliwości, byśmy pomylili ich obecnie z innym zespołem.

Rafał Chojnacki

Rhonda Vincent „One Step Ahead”

Kolejna płyta Rhondy Vincent zaczyna się ostro, bluegrassowo i tanecznie. Doskonale przycinające banjo, świetny rytm kontrabasu i oczywiście wokal Rhondy, to niewątpliwe atuty „Kentucky Borderline”. Doskonale też brzmi tam skrzypcowe solo. Ten utwór to wizytówka wszystkiego co najlepsze na tym albumie.
Aby chwilę odpocząć od tego tempa artystka serwuje nam balladę „You Can`t Take It With You When You Go”. Za chwilę jednak przyspiesza, by w średnim temppie zaśpiewać nam „One Step Ahead of the Blues”. W każdym z utworów instrumentaliści przypominają nam o swoim kunszcie.
„Caught in the Crossfire” to z kolei piosenka najbliższa folkowych korzeni. Po niej wracamy do szybkiego, świetnego technicznie bluegrassu w „Ridin` the Red Line”.
„Pathway of Teardrops” to ballada dla miłośników starego, radiowego country-popu. W nieco spokojnejszym klimacie jest też utrzymana piosenka „An Old Memory Found Its Way Back”.
Ze wszech miar godnapolecenia jest kolejna folkowa piosenka, tym razem to ballada „Missouri Moon”. Zaraz po niej dostajemy tradycyjno-countrowe „Walking My Lord Up Calvary`s Hill”.
„Fishers of Men” ma swoje korzenie w muzyce gospel. Piękny śpiew a capella z dobrze brzmiacym chórkiem, to skarb, zespół grający i spiewający z Rhondą takim właśnie skarbem jest.
Ostro brzmiące skrzypce we wstępie do „Frankie Belle” wprowadzają nas w klimat wiejskiej zabawy. Jest to jednak tylko melodia, sama aranżacja daleka jest od prostactwa. Po pląsach czas oczywiście na balladę, tym razem to „If Heartaches had Wings”.
Na zakończenie dostajemy jeszcze równie żywiołowy jak wstęp utwór „The Martha White Song”, jednak to bardzo krótki kawałek, kilkadziesąt sekund. Dziwnie więc się ta płyta kończy. Nie umniejsza to jednak doskonałego wrażenia jakie po niej zostaje.

Taclem

Mary Chapin Carpenter „Stones In The Road”

Zawsze uważałem Mary Chapin Carpenter za jedną z młodych boginek amerykańskiego folku. Pamiętam doskonale piosenki w jej wykonaniu, które emitował kiedyś w radio Wojtek Ossowski. To było coś.
Podchodząc do płyty „Stones In The Road” spodziewałem się nieco bardziej celtyckich dźwięków – takie bowiem znałem z radia. Okazało się że to raczej płyta w nieco innym, bardziej balladowym klimacie. Jednak elementy muzyki celtyckiej oczywiście są – nic dziwnego, producentem jest tu przecież sam wielki Paul Brady.
„Stones In The Road” to przede wszystkim zbiór doskonałych piosenek, choć najbardziej podobają mi się tu ballady, to nie pogardzę czasem czymś ostrzejszym. Dlatego też jest to płyta, do której lubię wracać.

Taclem

Jonathan Byrd „This Is The New That”

Folk, rock, blues, country i odrobina hip-hopu. Czy to możliwe na jednej płycie? Pewnie tak. A w jednym utworze? Pytam nie bez przyczyny – od czegoś takiego zaczyana się „The Cocaine Kid”, utwór otwierający album „This Is The New That”, ostatnią jak dotąd płytę Jonathana Byrda. Co ciekawe brzmi to ciekawie.
Później jest już trochę „normalniej”. Generalnie płyta zawiera sporą porcję amerykańskiego country-folk-rocka, na bardzo dobrym poziomie. Sporo tu poczucia humoru i naprawdę przyzwoitej muzyki.

Taclem

Audiofolk „O-re-rre”

Album „O-re-rre” to druga płyta włoskiego projektu Audiofolk. Wesołe, folk-rockwe granie, może przypaść do gustu miłośnikom takich kapel, jak choćby Folkabbestia czy Modena City Ramblers. Myślę, że mimo nieco lżejszej formuły Audiofolk dałby się umieścić pomiędzy tymi dwoma grupami.
Autorem większości piosenek jest tu Leonardo Giagnorio, choć często zespół przyznaje się do tradycyjnych inspiracji.
Momentami folkowe elementy muzyki zespołu odchodzą na nieco dalszy plan, jednak wszystko warto rozważyć, zanim zdecydujemy, czy płyta ta może znajdować się na półce z folkiem. Sporo tu kompozycji nieco dziwnych.
Faktem jest natomiast, że towarzyszący Leonardowi zespół doskonale daje z tym sobie radę.
To bardzo ładna płyta. Momentami oprócz elementów folk-rocka zespół sięga też po rozwiązania rodem z rocka progresywnego. To ciekawe rozwiązanie, godne polecenia. Podobnie jak cały album.

Rafał Chojnacki

Page 2 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén