Miesiąc: Luty 2007 (Page 1 of 2)

Sam Bartlett „Evil Diane”

Mister Sam Bartlett (tak bowiem artysta podpisał się tym razem na płycie) nagrał kolejny album, na którym jego mandolina i tenorowe banjo mają szerokie pole do popisu. Spodziewałem się nagrań zbliżających się bardziej do bluegrass, tymczasem zaskoczyła mnie bardziej folkowa, a czasem nawet celtycka stylistyka, która tu dominuje.
Rozmach z jakim Sam podszedł do tematu budzi mój szacunek. Zaprosił liczne grono muzyków (razem z nim gra na płycie trzynaście osób), ciekawie rozpisał aranżacje i wyszedł obronną ręką z trudnej sztuki opanowania stylistycznego eklektyzmu.
Muzycy zespołów z którymi Sam Bartlett grywa (m.in. The Clayfoot Strutters, Uncle Gizmo, The Sevens i The Reckless Ramblers) dali z siebie wszystko, by zrealizować wizje autora. Dlatego też mamy tu niesamowicie ciekawe partie instrumentalne. Na pierwszy plan (obok Sama oczywiście) wysuwa się spośród nich Christopher Layer, grający na irlandzkich uillean pipes. Trzeba przyznać, że dźwięki tego instrumentu elektryzują.
Autorskie kompozycje Bartletta (a takie wypełniają ten album) plasują się stylistycznie pomiędzy brzmieniami z Nowej Anglii a światem muzyki celtyckiej. Wszystko to podlane jest akustycznym sosem, czymś co za oceanem określa się jako Americana. Przygotowane w ten sposób danie smakuje wyjątkowo dobrze.

Rafał Chojnacki

Berkley Hart „Wreck `N Sow”

Całkiem niedawno recenzowałem tu nową płytę duetu Jeff Berkley i Calman Hart. W porównaniu z „Pocket Change” nieco starsza „Wreck `N Sow” jest odrobinę bardziej bluesowa. Wciąż jednak dominuje na niej lekki, balladowy klimat w konwencji amerykańskiego folku i country.
Obaj panowie to znakomici songwriterzy. W przypadku Jeffa dochodzi czasem do głosu jego indiańskie pochodzenie, co dodaje piosenkom wyjątkowego uroku. Pobrzmiewające od czasu do czasu dylanowskie dźwięki harmonijki sprawiają, że człowiek znów odzyskuje wiarę w proste granie z pozytywnym przesłaniem. Nawet jeśli ta wesołość
Swego czasu animatorzy ruchu country lansowali teorię, że ich piosenki są po prostu śpiewaniem o życiu – dla wszystkich. „Tutaj nikt nie śpiewa o kowbojach”, jak to kiedyś ujął Cezary Makiewicz w słynnym przeboju „Wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa”. Myślę, że płyty duetu Barkley Hart mogłyby się stać wzorem dla wszystkich którzy w te hasła wierzą. To muzyka dla wszystkich, na dodatek bardzo fajnie zagrana.

Rafał Chojnacki

Various Artists „Soffi d`ancia”

Bardzo lubię takie płyty z dalekich stron, przynosza bowiem często moc nowych odkryć. „Soffi d`ancia”, to album prezentujący kapele które zagrały na festiwalu „Pifferi, muse e zampogne” we Włoszech. Dominują tu więc brzmienia dudziarskie w wykonaniu zespołów z okolic Morza Śródziemnego. Jako że tylko kilka spośród zeprezentowanych tu grup znałęm wcześniej, to niemal każda jest dla mnie odkryciem.
Pokazano tu sporo różnej muzyki, od celtyckiej, poprzez bałkańską po typowo włoskie granie i muzykę dawną. Co ciekawe płyta ta nie brzmi eklektycznie. Europejskie źródło muzyki ludowej najwyraźniej boje w podobych rytmach w różnych krainach.
Do moich faworytów należą tu niewątpliwie grupy takie, jak Arche, I Musetta, Verbanus, Barbapedana, Il Tratturo, Lanterna Magica i Calicanto.
Wydawanie płyt składankowych z okazji festiwali to według mnie świetny pomysł i to zarówno takich jak ta, prezentujących w większości studyjne nagrania uczestników imprezy, jak i koncertowe albumy z poprzednich edycji. Sprawia to, że na jednym krążku możemy znaleźć często wykonawców dość różnych, do których czasem moglibyśmy w ogóle nie trafić. Jest to więc coś więcej, niż tylko specyficzna pamiątka.

Taclem

Uruk-Hai „War Poems”

Właściwie to co proponuje nam austracki projekt Uruk-Hai, to podbarwiona odrobiną folku muzyka spod znaku dark ambient. Warto jednak zamieścić recenzję któregoś z krążków tej grupy na Folkowej, ponieważ ich muzyka bardzo mocno działa na wyobraźnię. Jak dotąd wydali dziesięć płyt i niezliczoną ilość demówek. Mój wybór padł na album „War Poems”, której limitowana edycja wyszła tylko w 100 egzemplarzach. Jednak wśród fanów takiej muzyki krążą wciąż kopie i bootlegi – taka właśnie kopia dotarła kiedyś do mnie.
Sama nazwa kapeli nawiązuje do tolkienowskich orków i ma to swoje przełożenie w brzmieniu zespołu. Nawet podtytuł tego albumu brzmi „Orkish Battle Hymns Pt. III”. Rzeczywiście to już trzecia płyta w dorobku Uruk-Hai która brzmi jak ludowe pieśni sług Saurona.
Długie, rozbudowane kompozycje, trwające generalnie po ponad dwadzieścia minut, to pełne bardzo mrocznego klimatu utwory, mogace przenieść naszą wyobraźnie na pola bitew Śródziemia. W odróżnieniu od licznych kapel inspirujących się wyobrażeniami na temat elfów, tu mamy mroczne, a czesem nawet przeraźliwe brzmienia.

Rafał Chojnacki

Three Daft Monkey „Hubbadillia”

Wesoła załoga z 3 Daft Monkey, to muzycy, którym nieobce granie celtyckie, latynoskie i bałkańskie. Z równą łatwością radza sobie z irlandzkimi reelami, jak i z cygańskimi melodiami. Jendak podstawą są tu zabawne piosenki i ogólnie bardzo wesoły nastrój.
„Hubbadillia” to już trzeci album tej formacji, pokazuje spora kulturę muzyczną i osłuchanie z różnymi nurtami. Słuchając np. utworu „Hey Listen” nie dziwimy się, że grupa ta została wybrana przez Levellersów jako support. Niesamowite rzeczy, które wygrywa na sprzypcach Athene Roberts mogłyby wpędzić w kompleksy Jona, skrzypka tej kapeli. Z kolei gdyby Tim Ashton zastąpił w studiu Marka Chadwicka, też nie każdy by się od razu połapał.
Nie znaczy to bynajmniej, że 3 Daft Monkey dublują brzmienia Levellersów. Wręcz przeciwnie, brzmią tak bardzo różnie, jak tylko moga brzmieć dwie tak podobne kapele. Wybaczcie, że wyrażam się tak enigmetycznie, ale trudno to inaczej ująć. Widać bowiem, że obie grupy podobnie myślą o muzyce, ale pisze nieco inne piosenki. U 3 Daft Monkey mniej jest pop-rocka, a więcej muzyki folkowej z różnych rejonów świata. Szczerze powiedziawszy obecnie wybrałbym chyba mniej znany z tych zespołów.

Taclem

Quartetto Amoroso „Musica Incantata”

Mieliśmy już na Folkowej do czynienia z muzyką włoską, jednak Quartetto Amoroso prezentują nam nieco inne jej oblicze. Na „Musica Incantata” znajdziemy muzykę z końca XIX i początku XX wieku, taką jakągrywano w elegenckich salonach, choć mającą swoje korzenie w ludowych saltorellach czy serenadach.
Jak sama nazwa wskazuje grupa jest kwartetem, pochodzi on jednak ze Stanów Zjednoczonych, a nie – jak mogłoby się wydawać – z Włoch. Na jego czele stoi Ron Borelli, którego nazwisko zdradza jednak włoskie pochodzenie. Jest on też członkiem znanej grupy Modern Mandolin Quartet i San Francisco Symphony, Ballet and Opera.
Mandoliny, kontrabas, harmonia i gitara, to podstawa składu – tak wyglądały niemal wszystkie klubowe grupy grające taką muzykę wiek temu. Włoska klasyka w wykonaniu Quartetto Amoroso ma w sobie tą magię stromych, wąskich uliczek, w których zaułkach mieszczą się małe spelunki. Jest też czasem klimat porządnej, eleganckiej restauracji, innym zaś razem przechodzący w granie rodem z miejskiej ulicy. Za każdym jednak razem wykonania zespołu brzmią ciekawie. Tak samo jest z ich wykonaniem „Parigi o Cara, Brindisi” z „La Traviaty” Verdiego.
Grupy takie jak ta zaczynają być coraz częściej dostrzegane przez środowisko folkowe, o czym świadczy czwarte miejsce jakie omawiana tu płyta zajęła w konkursie Just Plain Folks` w kategorii „Instrumental Album”.

Rafał Chojnacki

Poodle Lynn & the Backstage Band „Country`s All I`ll Ever Be”

Trzynaście piosenek w stylu country i folk z lekkim rockowym wspomaganiem – tak wlaśnie prezentuje się album „Country`s All I`ll Ever Be” nagrany przez Poodle Lynn i jej the Backstage Band. Co ciekawe niemal wszystkie piosenki napisała rodzina: Poodle, jej dwóch synów i córka. To własnie młodsze latorośle artystki tworzą akompaniujący jej zespół. Zdarza się, że matka dopuści ich do głosu, dzięki czemu płyta jest nieco bardziej barwna.
Zawarty na płycie utwór „Squeeze Box” jest kompozycją Pete`a Townsenda, napisaną w czasach gdy przewodził grupie The Who. W tym zestawie cover jednej z czołowych brytyjskich kapel wczesnego rocka. Tu brzmi jakby napisano go dla zespołu grającego country. Inna niespodzianka to ukryta ścieżka zawierająca piosenkę „Mama Don`t Allow” folkowy standard obecny przy wielu odniskach i rodzinnych spotkaniach.
Jest tu kilka piosenek do posłuchania i kilka do zabawy – w tych ostatnich zwykle świetnie brzmią skrzypce. Płyta jest całkiem nieźle wyważona, słucha się jej ze sporą przyjemnością.

Taclem

Jonathan Byrd & Dromedary „The Sea & The Sky”

Amerykańskie granie w bardzo dobrym stylu – tak pokrótce można by w skrócie opisać materiał nagrany na tej płycie. Jednak tak lakoniczna recenzja krzywdziłaby z pewnością album Jonathana Byrda. Warto więc zaznaczyć, że to album ciekawy i różnorodny. Na dodatek piosenki można nazwać współczesnymi pieśniami morza, większość bowiem dotyczy morskich, lub nadmorskich klimatów.
Ballady takie jak „True Companion”, „I`m So Lost” czy „The River Girl” urzekają poetycką nostalgią i spokojnym, pełnym opanowania wykonaniem.
Z kolei szybsze, bardzo folkowo brzmiące utwory, jak „The Young Slaver” czy „The Sea And The Sky” przynoszą nam kawał dobrze zagranej muzyki do zabawy. Troszkę tu country i bluegrassu, w sam raz by folk zza Oceanu nabrał swego niepowtarzalnego klimatu.
Jonathan Byrd okazuje się świetnym songwriterem w kategorii folk. Posłuchajcie piosenki „I`ve Been Stolen” i oceńcie czy nie brzmi stylowo, jak dawne utwory folkowe. Dużo ludowego mieszania, aczkolwiek w bluegrassowo-jazzującym stylu znajdziemy też w instrumentalnej kompozycji „Gold Coast”.
Nieco psychodelii w rozbudowanej kompozycji „Verdigris” dodaje płytce artystycznego smaku. Po chwili jednak, wraz z utworem „Little Bird” wracamy na folkowe podwórko. Inna wycieczka, to instrumentalny utwór „The New World”, kojarzący się nieco z muzyką ze starego filmu.
Zarówno Byrd, jak i towarzyszący mu w tych nagraniach muzycy, to starzy wyjadacze. Nie powiedzieli jednak ostatniego słowa i mam wrażenie, że jeszcze nie raz przyjdzie mi na dłużej zatrzymac się przy ich płycie. Tak jak przy „The Sea & The Sky”.

Taclem

Clay Faces „The Clay Faces”

Próbka możliwości angielskiego kwintetu The Clay Faces daje nam odpowiedź na pytanie dokąd zmierza autorski folk-rock na Wyspach. Z płytki wynika, że w kierunku piosenki autorskiej, jednak głęboko osadzonej w tradycyjnych brzmianiach. W tych piosenkach dobrze odnajdą się zarówno miłośnicy Fairport Convention jak i the Whiskey Priests („Will You Come Away With Me?..”). Czasem do głosu dochodzi stare dobre The Pogues („Mississippi is Burning (In This Town)”) czy nawet The Levellers („Love is Bleeding”). Największym zaskoczeniem jest tu osadzony w konwencji westernowej „Whiskey Train”. Brzmi nieco jak pastisz, ale jest najfajniejszym utworem na płycie.
Mimo tak wielu wpływów The Clay Faces zachowują indywidualny charakter swojej muzyki. Wszystko to dlatego, że kompozycje są ciekawe, niebanalne i zagrane z dużą dozą wyobraźni.

Taclem

Allerseelen „Edelweiss”

Niemieckie święto Allerseelen to tyle co nasz Dzień Zaduszny – przypada drugiego listopada i jest świętem, kiedy wspominamy wszystkich zmarłych, nie tylko tych świętych. Austriacki zespół który przyjął sobie taką nazwę nie może być zwykłą grupą.
Zalicza się ich w poczet grup neofolkowych, choć sami wolą o swojej muzyce mówić „industrial folklore”. Klimatyczny, nieomal wesoły, a na pewno dość żwawy i przede wszystkim folkowy wstęp do albumu, to próba zmylenia przeciwnika. Później znacznie bardziej eklektycznie. Pojawiają się elementy psycho-folku, rzeczywiście nieco tu industrialnych brzmień, trochę jakby spod znaku grupy Laibach. Płacządze dżwięki skrzypiec, czasem zapętlone („Gondellied”), czasem zaś lekko płynące – to ciekawy atut ze strony Austriaków. Również obecność kompozycji nieco żywszych, niż przeciętne utwory neofolkowe (choćby „Cordon Dorado” czy „Sonne golthi-ade”) to spory atut na korzyść tego albumu.
Myślę, że jeśli uda mi się dotrzeć do poprzednich płyt Allerseelen, to obraz będzie znacznie pełniejszy. Tu spotykam się z pojedynczym albumem formacji która już jakiś czas funkcjonuje w świadomości słuchaczy. To co proponują na „Edelweiss” potrafi przekonać do ich koncepcji. Mimo, że elementy folkowe (obecne w większości kompozycji) są tu tylko szafarzem, to jednak całość sprawia wrażenie przemyślanej kompozycji przestrzennej.

Rafał Chojnacki

Page 1 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén