Miesiąc: Marzec 2006 (Page 2 of 7)

Emerald „Folk No More”

Na drugi pełnowymiarowy album szczecińskiej grupy Emerald czekałem ponad dwa lata. Wydana wówczas EP-ka „Balony św. Patryka” miała zapowiadać nową płytę. Okazało się jednak, że od pobożnych życzeń do realizacji planów musi minąć trochę czasu.
Już tytuł i pierwsza informacja sugerują nam, że Emeraldzi zrywają z folkiem. „I tak i nie” – powiedziałby zapewne niejeden domorosły filozof. Zrywają bowiem z tym, co wielu za „czysty folk” uważa – z tradycją siermiężnego grania, która zwłaszcza w muzyce celtyckiej na całym świecie stanowi aż za wielki procent. Zostają za to przy folkowych wibracjach, tyle, że opakowanych w nowsze aranże.
Emerald A.D. 2006 to kapela nawiązująca do szalenie popularnego na zachodzie nurtu, zwanego punk-folkiem. Boom takiego grania, zapoczątkowanego przez The Pogues, osiąga w tej chwili swoje apogeum w Stanach zjednoczonych, gdzie zespoły takie, jak Flogging Molly stają się gwiazdami całkiem prężnie działającej sceny. Również w Europie (zwłaszcza w Niemczech, we Francji, w Anglii i Irlandii) takie granie spotyka się z doskonałym odbiorem.
Dodatkowym atutem Emeraldów są autorskie kompozycje, których kilka udało się na płycie zmieścić. Oprócz nich mamy tu hołd dla The Pogues („Nocny”) i kilka irlandzkich standardów. Całości dopełnia najfajniejsza wersja piosenki „Hiszpańskie dziewczyny”, jaką w naszym kraju nagrano. Być może szantowi puryści będą oburzeni, za to miłośnicy muzyki ska na pewno ją polubią.
Ostre „Życie jak gaz”, otwierające płytę potwierdza, że nikt w Polsce nie gra tak jak Emerald. Punkowy drive w połączeniu z bardzo fajnymi trąbkami i folkowym czadem, to kwintesencja ich stylu. To, co dzieje się w kolejnym utworze – „Trzy dziewczyny na A” daje nam nieco inne, bardziej mroczne oblicze zespołu. Ognista, choć nie ciężka, melodia (doskonałe skrzypce!) i świetny tekst, to znów potwierdzenie klasy zespołu. Nawet cover The Pogues z polskim tekstem brzmi tu, jakby został napisany specjalnie dla zespołu Emerald.
Możliwe, że niektóre folkowe standardy wydają się Wam już zbytnio ograne, w końcu „Star Of The County Down”, „Molly Maguires” czy „Foggy Dew” miały już setki wersji. Jednak Emeraldom udało się dodać do tych kawałków coś od siebie, dodając je do swego repertuaru, zmienili nieco ich ducha, sprawiając, że znakomicie wtapiają się w całą płytę.
Jeśli tak ma brzmieć nie-folkowa płyta, to kolejne produkcje Emeraldów również mogą być nie-folkowe. Chętnie już na nie czekam.

Taclem

Coco`s Lunch „Invisible Rhythm”

Wokale, czasem instrumenty perkusyjne, jakiś flet i okaryna. Oto, co potrzeba do nagrania płyty takiej, jak „Invisible Rhythm”. Najważniejsze jednak są wokale. Zespół Coco`s Lunch przyzwyczaił nas już do dobrych płyt, na których repertuar folkowy z całego niemal świata wykonywany jest a cappella.
W przypadku „Invisible Rhythm” z kompozycjami autorskimi, choć stylizowanymi (w doskonały sposób!) na brzmienia ludowe. Niezwykły kunszt wykonawczy członkiń Coco`s Lunch idzie w tym przypadku w parze ze zdolnościami kompozytorskimi.
Mamy tu przekrój przez różne klimaty, choć większość rytmów kojarzyć się może z Afryką, to raczej z różnymi jej regionami. Czasem coś przywodzi nam z kolei na myśl daleki wschód…
Niewątpliwym atutem płyty jest jej niesamowita transowość. Nawet jeśli ktoś nie jest fanem etnicznych brzmień, to kompozycje Coco`s Lunch mogą mu przypaść do gustu, zwłaszcza, że „Invisible Rhythm” to w mojej opinii najlepsza płyta zespołu.

Taclem

Celtic Cross „Folk de Future”

Czy tak będzie brzmiał folk przyszłości? Możliwe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że dziś do tworzenia muzyki nie trzeba wcale dużych kapel, a wystarczy ktoś ze sporą wyobraźnią i umiejętnością posługiwania się oprogramowaniem do składania dźwięków w komputerze. Tak właśnie powstała ta płyta.
Co prawda duet Celtic Cross, to również muzycy – nagrali część partii instrumentalnych i zaśpiewali – ale większość zamieszczonej tu muzyki powstała w odmętach twardych dysków.
Ciekawostką jest pewna dwoistość tej płyty. Z jednej strony mamy bowiem sporo autorskich kompozycji, utrzymanych w duchu… hmmm… neo celtyckim, z drugiej zaś są też przeróbki standardów („Tell Me Ma”, „Wild Rover” i inne) brzmiące niemal pubowo.
Niektóre autorskie piosenki, to bardzo dobre kompozycje, taka np. „Excursion Wild” w nieco innej aranżacji sprawdziłaby się dobrze w repertuarze grupy Levellers, zaś „Multiculture” mogłoby się spodobać fanom Black 47 i Chumbawamby.
„Folk de Future” to trzecia płyta brytyjskiego duetu i mogę zapewnić, że nie ostatnia. W ich najbliższych planach jest bowiem album koncertowy.

Taclem

Steve Byrne „Songs From Home”

Pierwszy solowy album wokalisty, znanego nam już z zespołu Malinky, to płyta folkowa w niesamowicie klimatycznym stylu. Musze przyznać, że Steve zaskoczył mnie swoim podejściem do muzyki tradycyjnej. Jestem pod dużym wrażeniem.
Pisałem kiedyś, że Malinky są nowoczesne a jednak grają z szacunkiem dla tradycji. Na „Songs From Home” tego szacunku jest wielokrotnie więcej. Album nawiązuje swoim brzmieniem do takich klasyków, jak Dick Gaughan czy Steve Tilston.
Pod względem repertuarowym płyta „Songs From Home” również prezentuje się ciekawie. Są tu autorskie utwory, napisane specjalnie z myślą o tym albumie, jest kilka wierszy, z dopisaną muzyką, no i wreszcie czasem pojawia się coś tradycyjnego.
Album ten przyciąga jak magnez, nie ma na nim słabszych kawałków, choć też (jak to zwykle w takich przypadkach bywa) nic nie wybija się ponad poziom. Polecam każdemu, kto lubi piosenki.

Taclem

Strand Hugg „Un jour …un port …”

Bretońskie szanty i pieśni morskie chyba już na dobre zadomowiły się na naszej scenie, czas więc zajrzeć nieco głębiej na tamtejszą scenę i wyłuskać kapele, które mogą zaprezentować nam coś ciekawego.
Strand Hugg, to zespół u nas zupełnie nie znany, choć podejrzewam, że przyjąłby się świetnie. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że śpiewają znane piosenki po swojemu, czasem dodając coś od siebie.
Album „Un jour …un port …” otwiera chyba najbardziej rozpoznawalna z tamtejszych pieśni morskich, czyli „Harmonica”. Zagrana jest bardzo sympatycznie, słucha się tego wykonania z niekłamaną przyjemnością. Po niej następuje tradycyjna szanta „Tacoma”, czyli… to co znamy jako angielskie „Sacramento”! Podejrzewam, że porwaliby ta pieśnią niejeden z polskich festiwali. Zapewne rozpoznano by u nas również „La Margot”, choć ta wersja nieco różni się od proponowanej przez Stare Dzwony. Ich „Valparaiso” to z kolei angielskie „Good Bye Farewell”. Znamy też z polskich wykonań bretońską „Naviguant Dans Le Port de Nantes” – tu jest ona podana bardzo surowo, przez co urzeka swoją prostotą. Piosenek takich, jak „Paddy Lay Back”, „Rolling Down To Old Maui” czy „Amsterdam” też nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Za to „My Bonnie” kojarzyć pewnie będą tylko starsi miłośnicy morskich pieśni.
Mniej znane utwory, to np. autorski „Le Tour Du Monde”, nawiązujący do pięknej tradycji francuskich ballad, z kolei „Les Voyaguers de la Gatineau” to taka pieśń do śpiewania przez całą salę. „Henrick” to z kolei taka piosenka, której nie znamy, ale brzmi jak setki innych, podobnych.
Jeśli chcemy potańczyć w rytmach celtycko-morskich, to Sympatyczni Francuzi proponują nam kilka takich utworów, które same proszą się o taniec, np. „Reel Saint Sauyeur” i „Sirop D`Erable”.
To dość tradycyjnie zagrana muzyka, brzmienia są akustyczne, nie ma nawet basówki – gra za to kontrabas. Zdecydowanie nie jest to jednak muzyka przeznaczona wyłącznie dla osób starszych. Ostatnio pojawiają się bowiem opinie, że poza Polską muzyki morskiej słuchają wyłącznie gromady raczących się piwem staruszków, a nasz kraj jest szantowym Mesjaszem narodów. Nic bardziej mylnego, wielu naszym kapelom daleko do międzynarodowego poziomu, Strand Hugg biją ich na głowę, a przecież też nie są najlepszą kapelą na świecie. Po prostu grają solidnie i rzetelnie.

Taclem

Shirley Johnson „Where to now”

Muzyczna podróż po Europie w towarzystwie Shirley Johnson zaczyna się we Włoszech. Co ciekawsze utwór od którego artystka rozpoczyna swoją drugą płytę, to nie kompozycja tradycyjna, a słynne „Time To Say Goodbye”, znane choćby z repertuaru Andrei Bocelliego. Nie jest to najszczęśliwszy początek dla folkowej płyty. Nawet nie dlatego, że to nie utwór ludowy, a dlatego, że po prostu nie pasuje do tego zestawu.
Później jednak jest już bardziej tradycyjnie. Shirley ma chorwackie korzenie i mimo, że urodziła się w Stanach, to odkrywa z pasją muzykę z Bałkanów. Jest tu jej pełno.
Niestety dobór stylistyki, w której artystka się porusza jest dość bezkrytyczny. Obok świetnie zaaranżowanych i dobrze dobranych utworów znajdują się tu gnioty rodem z wiejskiej remizy. Owszem, to też folk, tyle, że jeśli się pokazuje, że potrafi się zagrać lepiej, to po co za chwilę obniżać poziom i zagrywać jak kiepska kapela z wesela?
Materiał zebrany na tej płycie, to rezultat wielu podróży, zwłaszcza do Europy wschodniej. Podejrzewam, że wówczas artystka nasłuchała się bardzo różnej muzyki – zarówno tej dobrze, jak i miernie wykonanej. Niestety nie potrafi najwyraźniej odsiać ziarna od plew.
Nie ukrywam jednak, że Shirley Johnson ma pomysł na granie. Nic dziwnego, że grała m.in. dla papieża Jana Pawła II na koncercie w Watykanie.

Taclem

Maja Birkeland & Trygve Traedal „Dansk cellomusikk”

Muzyka klasyczna zawsze była blisko ludowych inspiracji. Twórcy najpiękniejszych pereł klasyki inspirowali się często tradycyjnymi melodiami, zaś folkowi eksperymentatorzy nie raz sięgali po melodie znanych kompozytorów, aranżując je na folkowo.
Tym razem mamy do czynienia z muzyką z Danii, którą zagrano na fortepianie i wiolonczeli. Zadowoli ona zapewne wszystkich melomanów o ciągotach klasycznych, jest to bowiem płyta nagrana z wielkim pietyzmem.

Taclem

Madrigaia „Pleiades”

Od pierwszych dźwięków można się zakochać. Siedem kobiet, piękne głosy, delikatny akompaniament i świetne piosenki, wybrane z przeróżnych ludowych tradycji. Jest Bułgaria, coś ze świata arabskiego, Indie i cała masa innych miejsc. Nawet Polska!
Największe wrażenie robią tu przeróbki tradycyjnych piosenek ze świata arabskiego w połączeniu z Indiami, świetna jest też aborygeńska „Heart Song”. Doskonale też brzmią rzeczy z Bułgarii – „More Zajeni Se Guro” i „Zashto”. Również popularne francuskie „Tourdion” zostało zaśpiewane na wysokim poziomie, podobnie jak hebrajskie „Hine Ma Tov”. Z olbrzymią ciekawością wysłuchałem też piosenki „Dwa serduska”, reprezentującej nasz kraj. Wyszła bardzo dobrze, nieco zaskakująco, ale chciałbym, żeby w takiej stylistyce ktoś nasze ludowe utwory śpiewał.
Nie za bardzo udała się za to wycieczki do Ameryki Południowej, choć brazylijską pieśń „Ile aye” połączono z delikatnym hip hopem, to nie wypada ona rewelacyjnie. Nieco lepiej poszło przy argentyńskiej „La Cumparsita”.
„Pleiades” to drugi album kanadyjskiej grupy. Jeśli miałby on rzeczywiście być sprawdzianem dla zespołu, to Madrigaia zaliczyła ten sprawdzian z bardzo wysoką oceną.

Rafał Chojnacki

Lisa Lynne „Maiden`s Prayer”

Piękna i szalenie nostalgiczna płyta Lisy Lynne, to przykład na to, że w zalewie albumów nagrywanych przez celtyckich harfistów można jednak znaleźć coś bardzo ciekawego. Nawet bardziej znane melodie, takie, jak „Eleanor Plunkett” O`Carolana przedstawione są tu tak, że miło się ich po raz kolejny słucha. Nietrudno mi wyobrazić sobie, ze ktoś kupi tą płytę właśnie po to, żeby posłuchać co Lisa Lynne robi z takim standardem.
A tymczasem jest tu sporo innej muzyki i to ciążącej w nieco innym, niż celtyckie brzmienia kierunku. Lisa nagrała ten album z perskimi muzykami z Lian Ensemble, co zbliża płytę „Maiden`s Prayer” do bardziej globalnych brzmień. Nie zmienia to jednak faktu, ze album jest od początku do końca piękny.
Podstawową inspiracją była tym razem muzyka XV i XVI Wieku, choć zaaranżowana znacznie współcześniej. Nie po raz pierwszy na główny plan tematyczny wysuwają się tu pierwiastki żeńskie, jest to bowiem album nacechowany ideologicznie. Jeśli jednak nie przeszkadzają Wam takie klimaty, to zatopcie się w pięknym świecie celtyckiej harfy, fletów i bębnów.

Taclem

FolkPort „Come Away”

Norweski FolkPort gra celtyckiego rock z odrobiną innych naleciałością i trzeba przyznać, że robi to bardzo sprawnie. Co ciekawe swoje utwory piszą sami, czasem wspierając się np. tekstem tradycyjnej piosenki.
EP-ka „Come Away”, to tylko sześć utworów. Pierwszy z nich – „City Lights” – ma w sobie klimat lekkiego, akustycznego rocka, podbarwionego nieco folkową melodyjką. Z kolei „It`s Good To see You” jest taneczną melodią, nawiązującą nieco do brzmień muzyki dawnej, oczywiście również w folk-rockowej aranżacji.
Utwór „To His Love” to folkowa ballada, nieco w stylu Fairport Convention, podobnie jak „Still Waiting”, z pięknym solowym pasażem. Nieco żywszym utworem okazuje się być „A Walk In The Highlands”.
Kończąca utwór kompozycja „Fiddler`s Green”, to wesołe granie wykorzystujące tekst znanej rybackiej ballady. To ostatnie nagranie nie należy może do najlepszych, ale generalnie odbiór norweskiej grupy jest bardzo pozytywny.

Taclem

Page 2 of 7

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén