Miesiąc: Czerwiec 2005 (Page 1 of 5)

Shannon „Tchort Vee Scoont Folk!”

Zawsze uważałem, że Shannon to najbardziej poszukująca grupa na polskiej scenie celtyckiego grania. Album „Tchort Vee Scoont Folk!” udowadnia to dobitnie. Tu znowu wszystko brzmi inaczej. Jest to podobno płyta, która najlepiej oddaje to jak chcą grać członkowie aktualnego składu Shannon. Rzeczywiście pokazują tu sporo indywidualności i trzeba przyznać, że idzie im to dobrze.
Długa, bardzo transowa wersja „La Jument De Michao” pokazuje nam przede wszystkim moc, jaka tkwi w sekcji rytmicznej. Stara bretońska pieśń stała się tu powodem do zagrania całej masy jazz-rockowych dźwięków, w których nie zabrakło charakterystycznego dla Shannonów drive`u. Nawewt dudy grają tu czasem solo, jakiego nie powstydziłby się jazzowy saksofon.
Więcej na tej płycie piosenek. „I Once Loved a Lass”, „Danny Boy”, czy doskonały „Paddy`s Lamentation” pokazują, że z biegiem lat Marcin Rumiński rzeczywiście dojrzał do roli wokalisty. Nie dość, że śpiewa odwazniej i ostrzej, to jeszcze jego angielski nie przypomina już na poły fonetycznie śpiewanych piosenek z początku kariery zespołu.
Nawet oklepana przez setki kapel piosenka „Danny Boy” brzmi w wersji Shannonów zupełnie inaczej niż dotąd. To bardziej pastisz, zagrany w stylu country & western, ale niewątpliwie udany. Troszkę gorzej jest za to z piosenką „You Can`t Burn My Heart”, która wygląda mi raczej na jakiś bardziej współczesny cover. Może i pasuje do płyty, ale raczej jako ciekawostka.
Z kolei kawałki instrumentalne pokazuja jak wiele mozna zrobić z celtyckimi inspiracjami. Nie każdemu musi się podobać, że Shannoni pakują do celtyckiego rocka jazz, blues, czy nawet chill out („Chill Out Reel”). Jednak faktem jest, że ich muzyka wnosi trochę świeżości do tego, co grywa się obecnie w Polsce. Improwizują, interpretują, bawią się graniem. Warto tego wszystkiego posłuchać. Kwientesencją instrumentalnego grania zespołu jest obecna na płycie kompozcja „Mescalito”. Siedzi ona okrakiem na granicy różnych stylów, a muzycy wydobywają z niej to, co ich interesuje.
Nowe oblicze Shannonów, to czeczywiście – jak mówi tytuł – „Czort wi skunt folk”, choć jego korzeń jest oczywiście celtycki. A co z resztą, która z tego korzenia wyrasta? A to już raczej mieszanka środkowoeuropejskiego temperamentu z całą masą autorskich pomysłów.

Taclem

Donagal X-Press „Stand Alone”

Póki co ostatnia, na pewno najkrótsza i najprawdopodobniej najlepsza z dotychczasowych. Tak w kilku słowach można napisać o płycie „Stand Alone” zespołu Donegal X-Press z Baltimore.
Dziś jest to już grupa wyrobiona, nie mają w sobie tej niepewności, która cechowała ich jako debiutantów. Wiedzą już teraz jak powinno się grać celtyckiego rocka i robią to w sposób, który powoduje, że ich muzyka jest rozróżniana w całej masie zespołów sięgających dziś po takie brzmienia.
Donegale, dowodzeni przez charyzmatycznego Brada Dunnellsa, uspokoili nieco swoją muzykę. Są dziś zespołem bardziej wyważonym i można ich nazwać folk-rockowymi konkurentami takich artystów, jak Bruce Springsteen, czy Lyle Lovett. Nie bez powodu wspomniałem o artystach społecznie zaangażowanych, bo muzyka Donagal X-Press również w kierunku takich klimatów zmierza.
Jedyna na płycie kompozycja tradycyjna, to „Johnny Jump Up”. Okazuje się, że to bodaj najostrzejsza i najbardziej rockowo zagrana kompozycja na płycie. Jednak nawet tutaj zespół stroni od radosnej, remizianej sieczki. To się chwali, bo niewiele jest w celtyckim rocku kapel, które grają naprawdę ambitnie. Po przesłuchaniu „Stand Alone” stwierdzam, że Donagal X-Press na szczęście do takowych należą.

Taclem

Andrzej Brandstatter i Przyjaciele „Moje pocieszenie”

Andrzej Brandstatter, góral znany z zespołów Krywań (od 1972 roku) i Hawrań nagrał nową płytę. Mimo wieści o jego chorobie udało się ten projekt zrealizować. Zapewne nie było łatwo. Jako, że płyta nagrana została z przyjaciółmi artysty, to od razu na wstepie warto wspomnieć o kobiecych głosach, za które odpowiadają na płycie Basia Gąsienica Giewont o Hania Chowaniec-Rybka. Zwłaszcza ta druga artystka znana jest już szerszej publiczności.
Przy pierwszym kontakcie album „Moje pocieszenie” może się wydać słuchaczom nieco dziwna. W końcu czasem więcej tu orkiestry, niż górali. Irytować może również nieco nachalna elektronika. O ile płyty Brandstattera z lat 90-tych adreowane były w dużej mierze do osób starszych, w tej warstwa rytmiczna sugeruje współczesne brzmienia klubowe. Ciekaw jestem, czy młodzież zainteresuje się singlem „Śwarna”, od pewnego czasu obecnym w mediach.
Wszystkie teksty na płycie są nowe (w sensie autorskie, bo np. „Dwie tęsknoty”, to przecież nic nowego) napisano je do ludowej, góralskiej muzyki, stąd też niekiedy usłyszycie zapewne znajomą nutę.
Jak ocenić taką płytę? Raczej w kategoriach folkowej ciekawostki. Świadczy ona jednak o tym, że Górale wciąż szukają nowych brzmień. Ciekawe jednak dlaczego inne polskie regiony nie wydają tylu interesujących, progresywnych płyt.

Rafał Chojnacki

Myrdhin & Pol Huellou „Celtic Harp and Shakuhachi”

Te nagrania to spotkanie dwóch gigantów współczesnej francuskiej sceny folkowej. O ile Pol Huellou znany jest w Polsce z kilku występów (m.in z bębniarzem, Davidem Hopkinsem), to Myrdhin, jest u nas niemal nieznany. To nie dobrze, gdyż jest on legendarnym już dziś, bretońskim harfistą. Jeśli dobrze się wsłuchacie, możecie wyodrębnić jego partie m.in na płytach Afro-Celt Sound System.
Tym razem mamy jednak do czynienia z nagraniami nietypowymi, bowiem, jak już widać w tytule płyty, Huellou gra na japońskim bambusowym flecie o nazwie shakuhachi. Ma to wpływ nie tylko na brzmienie, ale również na repertuar. To, że celtyckie melodie zagrana na harfie i japońskim flecie zabrzmią inaczej niż zwykle – tego się mogłem spodziewać. Jednak kiedy usłyszałem pierwsze dźwięki „Kuroda Bushi”, czy też później „Ko Mori Uta”, moje zdumienie było spore. Są to bowiem japońskie melodie ludowe, w których swoistym novum jest z kolei harfa Myrdhina.
Album jest bardzo delikatny. Melodie, które powstały pod palcami obu grających łatwo dałaby się zaklasyfikować, jako tzw. muzyka relaksacyjna. Słychać tu jednak wybitnie różnicę, spowodowaną poziomem wykonawczym tych nagrań. Niewielu autorów z ogródka relaksacyjnego jest w stanie osiągnąć taki poziom.

Taclem

Keltics „Irish-Folk-Rock”

Zestaw irlandzkich knajpianych evergreenów, podany w folk-rockwym soesie. Tak właśnie przedstawia się pokrótce program tej płyty.
The Keltics, to kapela rezydująca w Niemczech, nie powinno więc nikogo dziwić, że wszystko zagrane jest tu równiótko, jakby odegrane było przez roboty. Szkoda tylko, że muzyce tej zupełnie brakuje duszy. Inne kapele zza naszej zachodniej granicy, takie, jak Fiddler`s Green, czy Bardic przyzwyczaiły nas do przemyślanej i często bardzo żywiołowej gry. The Keltics psują po prostu dobre wrażenie, jakie pozostawiły po sobie inne grupy. Śmiem twierdzić, że gdyby nie perkusja z komputera, byłoby dużo lepiej. Ale cóż, miał być folk-rock i jest. Niestety ani wyświechtany repertuar, ani sposób jego odegrania nie jest zadowalający.
Płytę w nieco lepszym świetle stawia wokalista, Fryzyjczyk Thys Boum. Ma on głos doskonale pasujący do takich pubowych piosenek. Jeśli miałbym polecić jakąś piosenkę, to bez wątpienia wybrałbym balladowy „Ever the winds”. Reszta niezbyt zasługuje na uwagę.

Taclem

Dreamcraft „Wombat Shuffle”

Dreamcraft to sympatyczny duet, który tworzą Gary MacLeman i Geertien Wijnhoven. Na płycie „Wombat Shuffle” towarzyszą im zaproszeni goście, wzbogacający brzmienie i sprawiający, ze muzyka brzmi pełniej.
Tytułowy „Wombat Shuffle” to blues zmieszany z folkiem, z resztą w dość ciekawy sposób. W drugiej piosence, zatytułowanej „Wild wild ride” do głosu dochodzi Geertien i głos ten kojarzy się przede wszystkim z Kate Bush. Instrumentalny „The magician`s cloak”, to z kolei popis Gary`ego, utwór w całości zagrany na gitarze, na dodatek bardzo ładny. Z kolei „Dance with the devil” to wesoła folkowa piosenka, jakich wiele, trzeba jednak przyznać, że wyjątkowo udana. Podobnie z resztą można ocenić „Common ground” i „Beyond the storm”.
„Busking Bandon blues” to kolejne po „Wombat Shuffle” połączenie klimatów bluesowych z folkowymi. Utwór ten, utrzymany jest w nieco dylanowskim tonie sprawia, że bardzo łatwo poddać się rozbujanemu rytmowi.
Dreamcraft grają też celtyckie tańce, na płycie znajedziemy ich wykonania polek, jigów i reeli, a nawet walczyka. Wszystk to brzmi dość tradycyjnie, ale sympatycznie.

Taclem

Brooke & John „We Are Everywhere”

Początkowo nie wiedziałem nic o tej grupie, zauroczyła mnie jednak ich interpretacja „Next Market Day”. Później okazało się, że dwójka muzyków odpowiadających za akustyczny album „We Are Everywhere” pochodzi z folk-rockowego zespołu Tinsmith. Tam łączyli progresywnego rocka z muzyką celtycką, tu zaś grają akustycznie oparte na brytyjskim i irlandzkim folku tematy.
Wielu utworów z tej płyty nie trzeba przedstawiać. „The Blacksmith”, czy „Dicey Riley” to przecież standardy. Warto za to zwrócić uwagę na ciekawą piosenkę, czy może raczej pieśń „Patrick`s Arrival”. Dobre są też utwory takie, jak: „Soldier Maid”, „Jute Mill” i „Sliabh Gallion Braes”.
Oprócz ciekawych piosenek jest tu też coś do tańca. „My Johnny set” i „Crossing Georgia set” zadowolą pewnie fanów celtyckich pląsów.
Mimo, że zwykle mówi się, że jest to tylko przygoda dwójki muzyków z Tinsmith, to uważam, że warto w tej przygodzie wziąć udział.

Taclem

Aranis „Pantra-Jona EP”

Dwuutworowa płyta młodej grupy z Belgii. Swoją muzykę nazywają postfolkiem i coś w tym jest. W pierwszym coś na kształt ludowego tańca przeplata się z jazzowymi improwizacjami. Wszystko to osnute jest brzmieniem charakterystycznym dla muzyki klasycznej.
W drugim utworze wszystko zaczyna się bardzo spokojnie. Jest niemal płaczliwie, aż w końcu całość trochę się rozdmuchuje. Na koniec wracamy do pierwotnego klimatu, pojawia się też zaśpiew.
Okazuje się, że dwa utwory dają sporo wiedzy o zespole. Mamy tu młodą kapelę, której muzyka kipi od emocji.
Kompletny album grupy Aranis zapowiadany jest na drugą połowę 2005 roku.

Rafał Chojnacki

Sourdine „Demo 2004”

Akustyczny folk z irlandzkimi i belgijskimi korzeniami. Grupa Sourdine pochodzi z Brukseli i prezentuje na swoim demo głównie własne utwory inspirowane współczesnym, folkowym graniem. Całość uzupełnia pożyczony reel.
Widać tu, że muzycy bardziej skłaniają się w kierunku subtelności i wirtuozerii wykonania, szukają róznych klimatów, nie interesuje ich granie jak najszybciej. Stawiają raczej na jakość.
Sourdine nie są jeszcze znaną grupą, jednak mam wrażenie, że jeśli uda im się utrzymać ten poziom i nie wydarzy sięnic nieprzewidzianego, to jeszcze nie raz o nich usłyszymy.

Taclem

Paris To Kiev „Paris To Kiev”

Kanadyjsko-ukraińska formacja Paris To Kiev produkuje muzykę niezbyt łatwą, ale za to bardzo przyjemną. Melodie i ogólna koncepcja jest głęboko zakorzeniona w słowiańskiej kulturze Ukrainy. Sposób myślenia o muzyce, to już klimaty etniczne z elementami jazzu i muzyki improwizowanej.
Wokalistka Alexis Kochan, zajmująca się wcześniej starą, rytualną muzyką z Ukrainy, zebrała na tej płycie ciekawy skład. Jest tu, oprócz niej, ukraiński jazzman Sasza Bojczuk, karpacki skrzypek Petro Iuraszczuk oraz kanadyjski akordeonista Nestor Budyk. Najważniejszy jednak staje się wokal.
Są tu tradycyjne kołomyjki, są łemkowskie i rosyjskie pieśni. Wszystkie na nowo zaaranżowane i nawet tam, gdzie wydaje nam się, że całość zaczyna się jak wykonanie tradycyjne – w końcu dostajemy coś nowego.
Paris To Kiev to eksperymentatorzy i są dobrzy w swoim fachu. Ich granie, to specyficzna wersja world music – nowoczesne ethno dla myślących.

Taclem

Page 1 of 5

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén