Miesiąc: Maj 2005 (Page 2 of 5)

Agricantus „Gnanzů”

Agricantus to kapela z Sycylii, grająca dość pogodną odmianę muzyki folkowej. W ich brzmieniach pełno jest przestrzeni i słońca, tak charakterystycznych dla tego zakątka Europy. Nic w tym dziwnego, bowiem punktem wyjścia do zabaw z muzyką jest tu właśnie bogata tradycja muzyki śródziemnomorskiej.
„Gnanzů” to trzeci album tej formacji, dziś zalicza się go do wczesnych dzieł zespołu, kiedy to grupa romansowała z transowymi, a nawet ambientowymi klimatami. Oczywiście wszystko to w akustycznych przestrzeniach współczesnej muzyki folkowej.
Album należy do tych płyt, które zapamiętuje się na długo. Świetne, skrzące się od pomysłów granie i wirtuozeria wykonań aż proszą o to, by uczynić z tej płyty wizytówkę sycylijskiej sceny folkowej. I dla mnie na pewno ten album czymś takim się stał.
Do najciekawszych momentów zaliczam tu doskonały utwór „S`arrossada”, z niesamowitymi dudami, transowy „Balene” i ethno-jazzowy „Ninna Nanna”. Gdybym miał porównywać, powiedziałbym, że Agricantus to sycylijskie Capercaillie.

Rafał Chojnacki

Os Cempés „Moe a Moa”

Przemyślane folk-rockowe granie z Hiszpanii. Muzyka z Galicji, zarówno instrumentalna, jak i śpiewana, zarejestrowana podczas dwóch gorących wieczorów w miejscowości Vigo.
Piosenki Os Cempés zawierają w sobie spora dawkę nostalgii, typowej dla celtyckiego grania z Półwyspu Iberyjskiego. Całość brzmienia uzupełnia rockowa, czy może nawet jazz-rockowa motoryka. Nie jest to bowiem prosta „łupanka”, a rzeczywiście ciekawe granie.
Os Cempés, w odróżnieniu od wielu innych kapel galicyjskich, nie skupiają się wiernie na stylistyce celtyckiej. Dlatego też w ich muzyce można odnaleźć etniczne inspiracje również muzyką iberyjską, nie-celtycką. Nie dziwi więc pojawiający się tu i ówdzie saksofon, współgrający z galicyjskimi dudami, czy akordeonem.
Ciekawostką na płycie są elementy muzyki country, które pojawiają się w kilku kompozycjach. Innym zaś razem mamy bankietową poleczkę rodem ze strażackiej remizy.
Mimo, że jest to płyta bardzo zróżnicowana, to zespołowi udaje się utrzymać dość dobry poziom. Z drugiej jednak strony, jeśli ktoś nie lubi przaśnych poleczek, może czuć się nieco skonfudowany.

Taclem

Folkcorn „Ghy Sotten”

Mój stosunek do holenderskiego zespołu Folkcorn mozna określić jako „sympatia od pierwszego wejrzenia”. „Ghy Sotten” to druga płyta tej grupy, którą dane mi jest przesłuchać. Zawiera ona melodie i piosenki powstałe w okresie od XV do XIX wieku. Nie bez powody Folkcorn nazywają się zespołem wykonującym „muzykę historyczną”.
Album „Ghy Sotten” zawiera właściwie niemal same perełki wygrzebane z przepaści zamierzchłych czasów. W większości piosenki te są mało znane, a juz polskiemu słuchaczowi na pewno wiele nie powiedzą. Jest to o tyle interesujące spostrzeżenie, że może w końcu znajdzie się u nas ktoś, kto zainspirowałby się muzyką holenderską. Nie jest ona mniej ciekawa od francuskiej, czy angielskiej, a potencjał ma być może nawet większy. Owszem, zespoły szantowe, jak Smugglers, Perły i Łotry czy Tonam & Synowie po takie rozwiązania już sięgali, ale wciąż jest to jeszcze niewyczerpany ocean możliwości.
Okładkę płyty „Ghy Sotten” zdobi reprodukcja obrazu przedstawiającego wnętrze gospody. I tak też jest ta muzyka. No, może nieco współcześniej zagrana, bo jednak harmonie są wygładzone i po prostu ładne. Nie brakuje tu jednak dobrej zabawy i zadumy.
Jak już wspomniałem jest to praktycznie płyta bez gorszych utworów.

Taclem

Bill Leslie „Peaceful Journey”

Ciekawa płyta z neo-celtyckimi motywami. Bill Leslie pochodzi z Północnej Karoliny, ale inspiruje go przede wszystkim muzyka celtycka. Wyraźnie słychać to w jego muzyce.
Akustyczna gitara, pianino, a nawet dźwięki instrumentów klawiszowych, przeplatają się tu z irlandzkimi dudami, skrzypcami i fletami. Wszystkie melodie są nowe, warto więc posłuchać ich, bo niosą ze sobą ciekawe rozwiązania. Z drugiej jednak strony wciąż jest to muzyka celtycka.
Zdarza się czasem, że Bill Leslie zbliża się w swoim graniu do takich artystów, jak Clannad, czy Loreena McKennitt. Podejrzewam, że słuchając tej płyty zauważycie, że jest ona nieco „płaska”, nie ma tej głębi i bogactwa, co u wspomnianych tu wykonawców, faktem jednak jest, że całość brzmi po prostu bardzo ładnie.

Rafał Chojnacki

Anisa Angarola „Birdwatcher Hill”

Po płycie klasycznej gitarzystki nigdy nie spodziewałbym się tyle folku. Owszem, są płyty choćby Michela Hromeka, ale to jednak troszkę co innego. Tu mamy więcej instrumentów, a gościnnie grają prawdziwi zawodowcy w swojej klasie. Folkowym słuchaczom pewnie coś to powie, jeśli powiem, że wśród gości zaproszonych na „Birdwatcher Hill” są: Paddy Keenan (dudy i whistle), Seamus Connolly (skrzypce) i Tommy Hayes (perkusjonalia). Innym być może obiła się o uszy popularna jazzowa flecistka – Valarie King.
Partie Keenana w tytułowym utworze, to majstersztyk. Mimo, że na płycie dominuje gitara, to gospodyni pozwoliła swoim gościom trochę pograć. Otrzymaliśmy dzięki temu sporo ciekawej muzyki – zwłaszcza jeśli ktoś lubi muzykę celtycką. Ja lubię, więc polecam szczerze kontakt z tą płytą.

Rafał Chojnacki

White Garden „White Garden”

To jak na razie jedyna płyta zespołu White Garden, zawiara ona zbiór utworów z dwóch kaset – „Hona” i „Cucuba”. Może ktoś pokusi się kiedyś o reedycje reszty ich nagrań.
White Garden to zespół od początku do końca nietypowy i niepokorny. Własne kompozycje, oraz opracowania dawnych, zwykle średniowiecznych melodii, zagranych na folkowo, przysporzyły im liczne grono zwolenników. Muzyka ta stała się swego czasu nieodłącznym elementem wielu turniejów rycerskich. Do dziś wielu słuchaczy kojarzy White Garden właśnie przez ten pryzmat.
Na składankowej płycie, którą właśnie omawiam nie starczyło miejsca na utwory słabsze. Dobre kompozycje, ciekawe wykonania i przede wszystkim niesamowita koncepcyjność tej muzyki sprawiają, że warto zanurzyć się w świat opisywany dźwiękami przez zespół White Garden.
Muzyka ta ma w sobie coś z bajkowego klimatu fantasy. Nic więc dziwnego, że pojawiają się tu tytuły takie, jak „Kender”, czy „Rycerz”. Zwłaszcza ten pierwszy utwór darzę sporym sentymentem, wspominając wykonania koncertowe, które dane mi było słyszeć. Ale płyta „White Garden”, to nie tylko sentymenty, a również spora doza świetnie zagranej muzyki, która również dziś dobrze się broni.
Na rynku jest już kolejna płyta White Garden, nagrana po latach, z zupełnie nowym materiałem. Oznacza to, że opowieść będzie toczyć się dalej.

Taclem

Tres Lunas „Moonrise”

Dawno nie spotkałem folku zagranego z takim feelingiem. Jest tu miejsce dla celtyckiego (i nie tylko) folku, muzyki klasycznej i jazzu. Nic więc dziwnego, że album „Moonrise” zaczyna się od skrzypcowo zaaranżowanego motywu z „Summertime”.
Dalej mamy sporo klasycznych przebojów, jak choćby „Marsz Turecki”, jeden z walców Brahmsa, czy też „Serenade” Schuberta. Wszystko to zaaranżowano tak, że nie kłóci się choćby z folkowym „Ashokan Farewell”, czy doskonałym „Gankino Horo”.
„Moonrise” to debiutancki album grupy Tres Lunas, którą tworzą trzy kobiety. Usłyszeć możemy gitarę, skrzypce i harfę celtycką, czasem również pianino.
Pomysł na takie granie nie jest może bardzo oryginalny, ale podoba mi się takie wykonanie. Myślę, ze może ono zwrócić uwagę miłośników klasyki na bardziej folkowe granie i odwrotnie – folkowców przekonać do klasyki.

Rafał Chojnacki

April Moon „Suddenly September”

Niemiecka grupa April Moon prezentuje nam lekkie, folk-rockowe granie. Nie da się ukryć, że nieco pretensjonalne, ale bardzo ładne. To takie radiowe granie, w którym trochę jest Toma petty, trochę Boba Dylana, a wszystko to podlane nieco celtyckim sosem.
Taka piosenka, jak na przykład „Won`t Go” moglaby sięznaleźć w repertuarze The Corrs. Tu co prawda śpiewa ją facet – Uwe Juras, jednak jest to potencjalny pop-folkowy przebój. Z resztą to akurat najlepsza piosenka na płycie.
Czasem można odnieść wrażenie, że zespół nie do końca wie co chce grać. Miesza się tu pop, rock i folk, wszystko w dość różnych proporcjach, ale obawiam się, że wprowadzi to raczej potencjalnego słuchacza w zamieszanie, zamiast go zainteresować.

Rafał Chojnacki

Melnitsa „Pereval”

Rosyjska Melnitsa tym razem prezentuje nam nieco bardziej folk-rockowe oblicze. Trzecia płyta zespołu, zatytułowana „Pereval”, zawiera jedenaście piosenek, utrzymanych w znanym z poprzednich albumów fantasy-folkowym klimacie.
„Nochnaya kobyla”, piosenka, która zaczyna całą płytę, prezentuje nam Melnitsę jako grupę pop-folkową. Jednak już w „Gospodin gornyh dorog” mamy nieco bardziej akustyczne, bliższe poprzednim płytom brzmienie.
Piosenka „Vesna” to takie połączenie nowego brzmienia z utworem bardzo poetyckim, w lekkiej aranżacji. Folk-rockowa „Fuga”, jako że czerpie nieco z muzyki klasycznej, co nieodparcie kojarzy się z zespołem Jethro Tull. Rosjanie zadbali z resztą o to, by flet dbał podobnie. Z kolei „Chuzhoi”, to nowe oblicze Melnitsy. Coś, jakby skrzyżowanie Closterkellera (wokal) z Orkiestrą Dni Naszych (lekkie, folk-rockowe brzmienie). Utwór „Vorony” w warstwie tekstowej przypomina nam o fantasy-folkowych korzeniach zespołu, aczkolwiek w takim wydaniu jest to raczej dość mroczna opowieść.
Kompozycja „Golem” to śliczna, akustyczna, dwuminutowa melodia, która z powodzeniem mogłaby się znaleźć na wcześniejszych płytach. Za to w „Mertvets” wracamy na chwilę do folk-rocka. Zaraz potem jednak zostajemy oczarowani romantycznym brzmieniem gitary i w utworze „Veresk”.
Elementy fantasy-folku i lekkiego rocka w „Pryalka” upodobniają w tym utworze brzmienie Melnitsy do nieistniejącej już formacji All About Eve. Kończąca płytę „Korolevna”, to piękna ballada śpiewana przez Natalię Nikolajewą. Daje ona nadzieję na zachowanie magicznego klimatu Melnitsy.
Zastanawiam się, czy zmiana brzmienia na bardziej elektryczne nie zaszkodzi zespołowi. Póki co na płycie „Pereval” sprawiają wrażenie, jakby stali na rozdrożu. Jeśli przesadzą i zatracą się w pop-folkowych romansach, może się okazać, że to co najlepsze w ich twórczości, owa delikatna zwiewność, może gdzieś umknąć.

Taclem

Flogging Molly „Within a Mile of Home”

The Pogues wreszcie doczekali się godnych spadkobierców. Nie kontynuatorów, ale właśnie spadkobierców. Jeszcze niedawno z Flogginami o to miano konkurowali Bostończycy z Dropkick Murphy`s. Ci jednak odpadają w przedbiegach, jeśli porówna się ich „Blackout” z „Within a Mile of Home”.
Już od samego początku płyty słychać wyraźnie, że FM wracają.
Zanim usłyszałem całą płytę wpadł mi w ucho kawałek „To Youth (My Sweet Roisin Dubh)”, który urozmaica ścieżkę dźwiękową jednej z gier komputerowych. Już wtedy wiedziałem, że płyta będzie niezła. I nie rozczarowałem się. Amerykańscy punk-folkowcy sa w dobrej formie.
Album zaczyna się od pubowo-rockowego „Screaming at the Wailing Wall”. To świetny kawałek z przesterowaną gitarą w tle, ostrą jazdą skrzypiec i mandoliny, silnym głosem Dave`a Kinga.
Tradycyjny „Seven Deadly Sins” brzmi tak, że nie powstydziliby się go The Pogues. Oczywiście, gdyby zaczęli grać jakieś dwadzieścia lat później. Drive jest taki sam, środki wyrazu już nieco inne. Stare brzmienie ma za to piosenka „Factory Girls”. Jest w niej też coś z grania kapel z kręgów rockabilly. Oczywiście całość wciąż ma celtyckie korzenie.
Dalej mamy wspomniane już „To Youth”. „Whistles The Wind” to z kolei ballada w stylu starej kapeli Shane`a MacGowana. Nieco rozedrgane dźwięki gitary nadają jej jednak bardziej oniryczny charakter. King śpiewa tu dla odmiany bardzo spokojnie. Jakby dla odmiany „Light of a Fading Star” zaczyna się od ostrej, punkowej gitary. Dalej troszkę się uspakaja. Mamy akordeon, banjo i skrzypeczki. Trzeba przyznać, że FM lubią sobie pokombinować i są w tym bardzo dobrzy.
„Tobacco Island” kojarzy się strasznie ze „Streams of Whiskey” przywoływanego tu już zespołu. OCzywiście to inna piosenka, a jednak niektóre nutki brzmią dość znajomo.
Zaśpiewana a capella „The Wrong Company” kojarzy się dla odmiany z klasykami, takimi, jak The Dubliners. To tylko miniaturka, ale robi dobre wrażenie.
Rozbujany „Tomorrow Comes a Day too Soon” to coś nowego. Piosenka ta nie ma zbyt wiele wspólnego z celtyckimi korzeniami, jest po prostu lekkim, folk-rockowym utworkiem. Kto wie, czy nie zwiastuje on jakiejś zmiany w muzyce Flogging Molly.
Rewelacyjny „Queen Anne`s Revenge” to też nieco inne niż dotąd klimaty. Bliżej piosence do utworów z płyt The Levellers, czy New Model Army. Świetne alternatywno-folkowe granie.
Powrót do bardziej pubowych dźwięków zwiastuje nam „Wanderlust”. Następujący po nim tytułowy „Within a Mile of Home” można uznać za kwintesencję brzmienia tej płyty. Jest tu trochę elementów nowych, melodia lekko skłaniająca sięw kierunku celtyckim, ale z konkretnym, punkowym refrenem. Zdecydowanie jest to dobra wizytówka.
Kolejna na płycie ballada, to śpiewana przy akompaniamencie irlandzkich dud i gitary „The Spoken Wheel”. Przechodzi ona płynnie w kolejny utwór – „With a Wonder and a Wild Desire”. Druga część jednak jest już nieco ostrzejsza, wchodzi tam bowiem cała punk-folkowa sekcja.
Na zakończenie mamy piosenkę w stylu „cała sala śpiewa z nami”, czyli „Don`t Let Me Die”. To typowa uliczna ballada, ale urozmaicają ją trąbili, trochę w stylu kapel grających czasem na pogrzebach. Cóż, w końcu to piosenka pożegnalna.
„Within a Mile of Home” nie jest takim zaskoczeniem, jak „Swagger” – pierwszy studyjny album FM. Nie ulega jednak wątpliwości, że płyta ta wprowadza nieco nowego ducha. Myślę, że konkurencji z punk-folkowego podwórka będą musieli się teraz sporo namęczyć, by dogonić tą grupę.

Taclem

Page 2 of 5

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén