Miesiąc: Maj 2004 (Page 1 of 2)

Croftsmen „Mr. Ginger”

Autorski materiał brytyjskiego zespołu The Croftsmen, to z jednej strony propozycja dla fanów spokojniejszej muzyki folk-rockowej, z drugiej zaś dla tych, którym na wyobraźnię działa termin „fusion”.
Nie jest to muzyka leciutka i prosta, zespół lubi troszkę pomieszać w aranżacjach, co wychodzi chyba na dobre. Prostsze pomysły, takie jak instrumentalny „Pipe People” brzmią nieco trywialnie. Słychać, że grupa lubi się bawić wykonując swoje piosenki, mimo, że powoduje to czasem, że jest troszeczkę nierówno (np. w chórkach), to przez to materiał brzmi bardzo szczerze.
Ciekawostką jest fakt, że The Croftsmen nie odnoszą się bezpośrednio do żadnej tradycji etnicznej, a z drugiej strony elementów muzyki „ethno” (może nawet bardziej niż folkowej) na ich płycie nie brakuje. Wszystko to za sprawą dość udanych kompozycji.
Czasem muzyka zespołu zahacza o bluesa, a nawet troszkę o psychodelię. Jeśli nie zrażą Was takie połączenia, to płyta może Wam się spodobać.

Taclem

Blackthorn „The Legacy”

Jest co najmniej kilka zespołów używających nazwy Blackthorn. Ten pochodzi z Belafastu i charakteryzuje się brzmieniem zbliżonym do amerykańskich kapel folk-rockowych.
Repertuar zespołu, który znalazł się na tej płycie, to znane irlandzkie piosenki – jak „The Fields of Athenry”, czy „Dirty old Town” – i współczesne utwory napisane przez doskonałych irlandzkich autorów. Znalazło się to miejsce na kompozycje Luki Blooma, Rona Hynesa, a nawet utwór grupy Horslips. Do tego należy dodać odrobinę amerykańskich wpływów, choćby znane „Place in the Choir”, czy wiązankę „The American Tunes”.
Niektóre wykonania mogą być co najmniej zaskakujące. Sporo tu, jak już wspomniałem brzmień rodem z amerykańskiego folku, a nawet country.
W piosenkach takich jak „Dirty old Town”, czy „The Fields of Athenry” usłyszymy np. ragtime`owe pianinko, a całość zagrana jest właśnie w taki saloonowo-westernowy sposób.
Niekiedy nastrój niepotrzebnie psują klawiszowe pasaże, które miały pewnie pomóc. Niestety niezbyt się to udało.
Za najciekawszy utwór na płycie uznałem nową wersję „I`ll Tell Me Ma”, choć głównie przez to, ze w rzeczywistości jest to wiązanka melodii i piosenek.
Blackthorn to zespół grający na irlandzkich zabawach – celidh, nic więc dziwnego, że grają dość prosto i głównie do tańca.

Taclem

Amadan „Hell-Bent 4 Victory!”

Amerykański Amadan raczy nas swoją drugą płytę. Jak na kapelę grającą ostrą, folk-rockową muzykę celtycką, serwują nam nietypową okładkę. Ale przecież japońskie skojarzenia są w ich przypadku jak najbardziej na miejscu. Przede wszystkim z powodu skrzypka i akordeonisty grupy, który nazywa się Naoyuki Ochiai. Dodatkowo album „Hell-Bent 4 Victory!” został zarejestrowany w KungFu Bakery w Portland, więc to kolejny azjatycki trop.
Jednak muzyki azjatyckiej tu nie znajdziemy, zespół jest wierny swoim celtyckim korzeniom. Było to z resztą oczywiste, gdy na liście utworów ujrzałem takie piosenki, jak „Johnny Cope”, czy „Paddy`s Green Shamrock Shores”.
Coś się jednak zmieniło. Grupa zaczęła grać bardziej rockowo, choćby za sprawą elektrycznej gitary i ostrej perkusji. Ich pierwsza płyta – „Sons of Liberty” – była bardzo akustyczna, w porównaniu z nią „Hell-Bent 4 Victory!” brzmi punk-folkowo. Nie ma tu bezpośrednich odwołań do klasyków, choć na upartego wstęp do „Five-Dollar Bill” może kojarzyć się z tym co The Pogues robili w „Young Ned of The Hill”. Sama piosenka, mimo że jest – jak większość piosenek na tej płycie – kompozycją Erica Tonsfeldta, kojarzyć może się z podobną w budowie „Star of The County Down”.
Naoyouki Ochiai gra tu tak, jakby jego macierzysty zespół nazywał się The Levellers. Sporo tu takich właśnie punk-folkowych skrzypek.
Charakterystycznym dla Amadan elementem jest też pojawiające się w celtycko-brzmiących utworach australijskie didjeridoo. Znamy ten patent z poprzedniej płyty, tu, dzięki bardziej elektrycznej formie, brzmi to jednak nieco inaczej.
Jako że grupa została przygarnięta przez prężnie się rozwijającą amerykańską scenę punk-folkową, nic dziwnego, że pojawiają sie na ich płycie piosenki takie jak „NEVR 9TO5”, czy oi!-folkowy „Union of Drunken Upstarts”, które mogliby zagrać Dropkick Murphy`s, czy The Real MacKenzies. Piosenkę tych ostatnich grali z resztą w akustycznej wersji na poprzedniej płycie.
Grupa nieco się zmieniła, trochę dojrzała, choć ich muzyka stała się jakby bardziej dzika. Słychać za to wyraźnie, że zmiana brzmienia, to nie tylko chęć zagrania ostrzej – po prostu taka formuła bardziej sprzyja wyeksponowaniu tego, co w muzyce Amadan najważniejsze. Zwłaszcza, że kiedy trzeba potrafią zagrać po staremu, jak choćby w „Johnny Cope”.
Jeśli nieobcy Wam ostry celtycki folk-rock, to posłuchajcie, co się teraz na świecie gra. Amadan to jeden z najlepszych wyborów, jakich możecie dokonać.

Album został Płytą Miesiąca portalu Folkowa.art.pl w maju 2004

Rafał Chojnacki

Little Maidens

Grupa powstała w 1991 r. jako Little Maidens. Od początku swojego istnienia grała muzykę szkocką, irlandzką, angielską, a jako Maidens także polską, fińska jak i własne kompozycje.
Zespół ma na swoim koncie wspólne koncerty z takimi muzykami jak słynny bretoński duet Myrdhin & Paul Hellou, David Hopkins czy Colum Sands.
Na przestrzeni lat grupa współpracowała z II i III pr. PR , kilkukrotnie nagrywała też programy dla Telewizji Polskiej jak i programów lokalnych. Zagrała bardzo duzo koncertów.
W 1992r. kaseta Little Maidens „Folk Music” była jedną z najlepiej przyjmowanych propozycji na folkowym rynku. W 1994r. Maidens dostali główna nagrodę Polskiego Radia na Festiwalu Muzyki Ludowej Młodych w Sanoku (dziś Nowa Tradycja).
W tym samym roku zespół nagrał materiał dla II pr. PR i wydał go na kasecie pt. „Dwa Swiaty”, gdzie można znaleźć polską i celtycką muzykę w odważnych i
nowych opracowaniach.
Około roku 1996 zespół rozwiazał się.

Little Maidens:
Joanna Borowik – śpiew
Piotyr Ruszkowski – gitary , mandolina , banjo
Jacek Ledworowski – bas , gitara
Paweł Matak – skrzypce

Maidens:
Daria Druzgała – śpiew
Piotr Ruszkowski – gitary
Jacek Ledworowski – bas
Sławek Ratajczyk – akordeon
Paweł Matak – skrzypce

Wind that Shakes the Barley „Wind in the Sails”

Brzmienie grupy Wind that Shakes the Barley jest dość współczesne, ale w pełni akustyczne. Doświadczonym muzykom towarzyszy tu młoda wokalistka – Rachel Clark. Oprócz niej w zespole śpiewają też Bob De Marco i Bob Smith, dzięki czemu nie można mówić o monotonii brzmienia. Pomimo że jest to grupa amerykańska, charakteryzuje się brzmieniem bardzo wiernym irlandzkiej tradycji, przywodzącym na myśl takie zespoły, jak De Dannan, czy Planxty.
Zgodnie z tytułem płyta zawiera repertuar, który można określić, jako morsko – zorientowany. Począwszy od „Maid on the Shore”, poprzez znane również u nas „Banks of Newfoundland” i „Mingulay Boat Song”, po instrumentalny „Port Sean Seosamh” mamy do czynienia z piosenkami i melodiami kojarzącymi się z morskim folklorem Irlandii, Szkocji i Kanady.
Piosenki i melodie są tu bardzo różne, choć te ostatnie raczej utrzymane w żywych, tanecznych rytmach. Łagodna „London`s Fair Maid” kontrastuje z surową „Banks of Newfoundland”, a rozkołysana „Cobbler`s Daugther” z „Reluctant Pirate”.
Wioślarska pieśń ze Szkocji, zatytułowana „Mingulay Boat Song” to przykład niemal odtwórczego potraktowania tradycji, a więc rzecz na tej płycie unikatowa, bo podobnie brzmi tu tylko „Frankie`s Trade”. Nie znaczy to jednak, że utwór ten nie pasuje do zestawu , powiedziałbym raczej, że go po prostu urozmaica.
Nie da się nazwać płyty „Wind in the Sails” albumem szantowym, ale jest to dobry zbiór morskiego folku.

Taclem

Pamela Means „Single Bullet Theory”

Pamela Means pochodzi z Bostonu i wykonuje piosenki folkowe o lekkim zabarwieniu politycznym. Większość z nich sama napisała, wyjątkiem jest „Strange Fruit”, którego autorem jest Lewis Allan.
Muzycznie mamy tu do czynienia z dość typowym kobiecym folk-rockiem ze Stanów, choć dość wysokiej próby. Jeśli znacie dokonania Eddie Brickell, czy Joan Osbourne, to będziecie wiedzieli gdzie umiejscowić na muzycznej półce. Nie zabraknie czasem bluesowej i jazzowej nutki.
Dźwięki z płyty „Single Bullet Theory” płyną niezwykle lekko, co powoduje, że dobrze się przy tej muzyce odpoczywa. Niemała w tym zasługa wokalistki, Pamela obdarzona jest ciepłym głosem, niekiedy do śpiewa troszkę na granicy nucenie, co zwłaszcza w kompozycji „Yours” nadaje dość oniryczny klimat. Innym razem potrafi wydać z siebie nieco bardziej drapieżne dźwięki, jak choćby w „The Devil`s Henchmen”, gdzie nie oszczędza też swojej gitary.
Nie wnikam w warstwę tekstową płyty, choć podejrzewam że dla artystki jest ona ważna. Zadowolę się dobrze zagraną muzyką i ciekawym głosem Pameli Means.

Taclem

Men of Worth „Harvest Moon”

Szkocko – irlandzki duet Men of Worth prezentuje nam bardzo fajny zestaw folkowych piosenek. Donnie Macdonald i James Keigher wykonują w większości współczesny repertuar balladowy, ale brzmienie mają bardzo tradycyjne. Z jednej strony nawiązują do zespołów takich jak Battlefield Band, z drugiej do balladzistów w stylu Dick`a Gaughan`a czy Archie Fisher`a.
Trudno wyróżniać tu konkretne utwory, bo piosenki są świetne. Otwierający płytę zestaw „Knight of the Road” i „At the Breaking of Day” był dla mnie nie lada niespodzianką.
Nie zabrakło też tańców, a w pierwszy z nich wpleciono doskonałą melodię „Music for a Found Harmonium”, znaną choćby z wykonania grupy Patrick Street. Tańce również są po części współczesne, dlatego znajdują się tu takie tytuły, jak „The Shetland Fiddler`s Welcome to the Great Breton Symphony”, czy „Nelson Mandella`s Welcome to The City of Glasgow”.
Jęsli miałbym wskazać najlepszą piosenkę na płycie, byłby to utwór „The Widow of Mayo”.
Poza kilkoma szybszymi momentami płyta jest dość spokojna, wyciszona. Nie wiem za bardzo jak to wytłumaczyć, ale działa uspokajająco.

Taclem

Goo Birds Flight „Maid on the Shore”

Najprościej będzie chyba jeśli napiszę, że niemiecka formacja Goo Birds Flight gra celtyckiego rocka z żeńskim wokalem. Jednak jak zwykle w takich przypadkach zabraknie odrobiny dokładności. Warto tu wspomnieć o jeszcze jednym tropie – Fairport Convention z Sandy Denny – Ina Breivogel, wokalistka czasem wyraźnie inspiruje się doskonałą brytyjską śpiewaczką.
Najbliżej fairportowego źródła Goo Birds Flight są w piosenkach tradycyjnych, takich jak „Auchindoon”, „Billy Boy”, czy znane przede wszystkim właśnie z wykonania Brytyjczyków „Matty Groves”. We własnych, autorskich kompozycjach – w większości napisanych przez Pereta Erba, grającego w zespole na gitarze i akordeonie – odkrywamy nieco inne oblicze grupy. Może dałoby się je do czegoś porównać, jednak mam wrażenie, że nie jest to wynik inspiracji, a właśnie styl prezentowanej tu grupy. Niemcy potrafią zabrzmieć oryginalnie i to spory plus dla nich. Drobnym minusem jest natomiast fakt, że Ina nie zawsze potrafi zapanować nad swoim niemieckim akcentem.
Wśród autorskich piosenek zespołu warto wyróżnić energiczną „Old maid”. To rzeczywiście fajny kawałek celtyckiego rocka.
Tradycyjne kompozycje w wersjach Goo Birds Flight też brzmią nieźle, a „Auchindoon” nawet bardzo dobrze. „Matty Groves” został przez Niemców totalnie przearanżowany, jednak duch pierwowzoru gdzieś tam został, co zdecydowanie wyszło tej piosence na dobre.

Piosenka „Billy Boy” nie jest u nas raczej zbyt znana, ale gdybyście się przyjrzeli jej troszkę dokładniej, moglibyście zauważyć, że jest to ten sam utwór, który posłużył za wzór grupie Cztery Refy w piosence o tym samym tytule. Oba wykonania dzieli niesamowita przepaść. Wersja Niemców brzmi jak reggae z elementami rocka i ragga, właściwie tylko tekst i strzępki linii melodycznej zdradzają związki z oryginałem. Dla niektórych będzie to pewnie nieco obrazoburcze, ale chętnie posłuchałbym większej ilości tradycyjnych kompozycji przerobionych przez Goo Birds Flight. Pozostaje więc czekać na kolejny album.

Taclem

Globetrotters

Zespół powstał w 1999 roku i tworzą go wokalista Kuba Badach,saksofonista i flecista Jerzy Główczewski oraz twórca całego przedsięwzięcia, wibrafonista Bernard Maseli.
Orginalność muzyczna zespołu polega na nietypowym połączeniu trzech różnych indywidualności muzycznych, gdzie Kuba Badach
reprezentuje soul i funk, Jerzy Główczewski – jazz a Bernard Maseli – fusion .To połączenie plus elementy folkloru całego świata obecne w każdej kompozycji zespołu stanowią o bardzo orginalnym obliczu „The Globetrotters”.
Już pierwsza trasa koncertowa „The Globetrotters” (22 koncerty!) była dużym wydarzeniem na naszej scenie fusion. Owocem tej trasy było nagranie pierwszej płyty pod tytułem „The Globetrotters”, która ukazała się nakładem gdańskiej firmy „Futurex”.
Płyta otrzymała znakomite recenzje we wszystkich najważniejszych magazynach muzycznych w naszym kraju.
W 2001 roku,wiosną zespoł nawiązał współpracę ze znakomitym perkusjonistą indonezyjskim Nippy Noyą. Muzyk ten o fantastycznym dorobku (grał m.in.: S.Getz, B.Cobham, A.Summers, The Animals, E.Burdon, R.Brecker, M.Brecker) znakomicie uzupełnił brzmienie zespołu swoimi instrumentami perkusyjnymi i przyjał zaproszenie na kolejną trasę koncertową. Trasa ta odbyła się w okresie 13-25 listopada 2001 roku i była olbrzymim sukcesem koncertowym zespołu „The Globetrotters”.
Rok 2002 przyniósł kolejne dwie trasy z Nippy Noyą oraz nagranie drugiej płyty pod tytułem „Fairy Tales Of The Trees”.
Płyta „Fairy Tales Of The Trees” (nagrana z udziałem znakomitych gości;Dean Brown-git.,Krzysztof Ścierański-bass,Leszek Szczerba-sax.,Przemysław Maciołek-git.)ukazuje się na początku 2003 roku i jest promowana na dwóch dużych trasach promocyjnych.
Obecnie zespół przygotowuje materiał na nową, akustyczną, płytę, która zostanie nagrana w wersji „live” (w składzie powiekszonym o sekcję rytmiczną i chórki).Nagranie to jest planowane na sierpień 2004r.

Oficjalna strona zespołu: www.globetrotters.vernet.pl

Materiał własny zespołu

Tresca „Me sa `mmianno da veda …”

Od pierwszych dźwięków tej płycie towarzyszy słoneczna atmosfera folkowej Italii. Połączenie włoskiej muzyki i temperamentu z odrobiną irlandzkiej stylistyki to właśnie przepis na muzyczną pizze a`la Tresca.
Większość piosenek napisali członkowie zespołu, śpiewane są po włosku, ale część instrumentarium (low whistle, uillean pipes, czy bodhran) i ozdobniki muzyczne należą raczej do tradycji celtyckiej. Z połączenia takich wpływów zawsze powstaje muzyka dość oryginalna, a w przypadku grupy Tresca na dodatek dość ciekawa. Co prawda z tego co się orientuję we Włoszech sporo jest grup opierających się na podobnych założeniach, wszystkie jednak brzmią dość różnie.
Momentami (np. w „Boat People”, czy „St. Patrick`s Well”) mamy w stylistyce dalekie echa The Pogues. Czasem, jak we wstawce „Morgany” pobrzmiewają echa muzyki dawnej.
Stefano Belardi, główny śpiewak zespołu obdarzony jest przez naturę głosem charakterystycznym dla śpiewającego poety. Kiedy słucha się śpiewanych przez niego piosenek nie trudno wyobrazić sobie włoskiego barda. Śpiewa lekko i czuć, że snuje w piosenkach jakąś opowieść. Jaką? No cóż, tu już trzeba by poznać piękną mowę potomków Owidiusza. Ale i tak łatwo odnieść wrażenie, że Stefano angażuje się w to co opowiada.
Kiedy trzeba pograć do tańca grupa sięga po typową irlandczyznę, niemal imitując brzmienie ceilidh bandu. Knajpiany szum w tle tylko wspomaga takie wrażenie.
Ciekawe skąd u Włochów taka popularność celtyckiego grania? W sumie nie powinno mnie to dziwić – sam grałem taką muzykę w Polsce, ale przyznaję, że Włosi znacznie odważniej poczynają sobie z muzyką tradycyjną, łączą ją ze swoimi rodzimymi wpływami i nie wstydzą się pisać własnych utworów folkowych – u nas to wciąż rzadkość.
Reasumując, warto zwrócić uwagę na takie zespoły, jak Ned Ludd, Modena City Ramblers, czy właśnie Tresca, którym nie obce celtyckie granie, ale nie wstydzą się też własnej tradycji.

Rafał Chojnacki

Page 1 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén