Miesiąc: Luty 2004 (Page 2 of 2)

AfroCelts „Seed”

To czwarta produkcja tego projektu, ale pierwsza pod nową nazwą. Wcześniejsze poczynania muzyków zebarnych w tej grupie sygnowane były przez Afro-Celt Sound System.
W samej muzyce tak wiele się nie zmieniło. Wciąż jest to elektroniczno-akustyczny mariaż muzyki etnicznej z nowoczesnymi aranżacjami.
Na „Seed” komputery są niemal wszechobecne, nie jest to jednak produkt skierowany do dyskotek. Elektronika jest tu wyszukana i nie można zarzucić muzykom, że wspomagając się komputerami idą na łatwiznę, zwłaszcza że zwykle wspierają one albo warstwę rytmiczną, albo dodają smaku etnicznej otoczce.
Już otwarcie płyty wróży niebanalne przezycia. „Cyberia” to flamenco z elementami charakterystycznymi dla takich przedsięwzieć, jak Enigma, Deep Forest, czy właśnie AfroCelts.
Tytułowy utwór „Seed” pozostaje w podobnej poetyce, choć etniczne żródła inspiracji są nieco inne. Słychać też wreszcie afrykańskie rytmy i celtyckie dudy – podstawowy i najbardziej rozpoznawalny element tego projektu.
„Nevermore” rozpoczyna się od elektronicznego beatu, delikatny kobiecy głos wplata w komputerowo generowaną muzykę swoją opowieśc. „Nevermore” to typowy singiel – piosenka do radia. Piosenka całkiem niezła, ale zastanawiam się, czy aby nie jest trochę wymuszona. W nieco hipnotycznym „Ayub`s song/As you were” brzmienie zmierza nieco w kierunku tego co zaproponowała grupa Dead Can Dance na swym ostatnim pełnowymiarowym albumie „Spiritchaser”. Utwór AfroCeltów jest może nieco „jaśniejszy”.
Utrzymany w klimacie new age „Rise” i bardziej etno-popowy „Rise above it” to właściwie jeden rozwijający się w drugiej części utwór. Gdyby nie jego rozbudowana pierwsza częśc byłby idealny do radia. Wokalista Simon Emmerson niesamowicie zbliża się tam do regionów zarezerwowanych dotąd jedynie dla Bono – wokalisty U2. Podobnie jest w „All remains”, nieco bardziej orkiestrowym utworze.
Instrumentalna kompozycja „Deep channel” zaczyna się bardzo spokojnie, by nagle przemienić się w opętańczy celtycki taniec. Mimo licznych zmian nastroju jest to niewątpliwie utwór, który najbardziej spodoba się fanom muzyki celtyckiej.
„Green”, czyli instrumentalna wersja „Nevermore” nie jest tylko podkładem do piosenki, to pełnoprawny utwór z rozbudowaną piękną partią low whistle na którym gra James McNally (ex-Pogues).
Płyta pozwala mieć nadzieję, że ten projekt nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Wciąż nie brakuje im pomysłów, choć nie wszystkie są tak świeże i oryginalne jak na poczatku przygody z AfroCelts.

Rafał Chojnacki

Kochankowie Sally Brown „Morza Pieśń”

Już przy pierwszym przesłuchaniu stwierdziłem, że ta płyta to jeden z najciekawiej zagranych materiałów na rodzimej scenie szantowej. Powód jest prosty, zagrano ją na folkowo, całość okraszono morskimi tekstami, zaś o tym jaki dało to efekt, będziecie mogli przeczytać już za chwilę.
Album otwiera piosenka zatytułowana „Sztorm”. Muzyczne zaporzyczenie od klasyków irlandzkiego folk-rocka (The Pogues) wyszło piosence na dobre. Klimat utworu doskonale pasuje do tematyki, a sam utwór jest naprawdę dobrze zagrany, dzieje się w nim bardzo wiele, zwłaszcza w warstwie instrumentalnej.
Do tradycyjnych szant dzielonych na zaśpiew i chóralna odpowiedź nawiązuje drugi z utworów – „Bonji-Bowl”. To pierwszy z kilku utworów, które pachną kontynentalną muzyką celtycką, w przypadku muzyki Kochanków Sally Brown chodzi tu o muzykę z rejonów Bretanii. Mimo takich inspiracji nie mogłem pozbyć się też skojarzeń z muzyką z Nowej Funlandii, ale to bardziej przez wzgląd na stylistykę wykonawczą, niż na samą melodię. Ten obszar Kanady gęsto jest zaludniony przez akustycznie grające zespoły folk-rockowe, które potrafią grać bardzo energetyczną muzykę bez konieczności walenia w rockową perkusję i elektryczne gitary. W tym kontekście można Kochanków uznać za kontynuatorów linii wytyczonej niegdyś przez grupy takie jak Spirit of the West, czy stare Great Big Sea (choć ostatnia z tych grup dryfuje obecnie w oceanie pop-folku).
Jeden z bretońskich evergreenów zatytułowany „La Harmonica” został przez grupę przedstawiony w wersji oryginalnej. Bardzo dobry pomysł, obcojęzyczne wersje to zawsze jakieś urozmaicenie.
Pozostając cały czas na kontynencie możemy pozwolić się porwać wolno płynącym dźwiękom utworu „Gdy wypływałem”. Nostalgiczna ballada i charakterystyczne brzmienia akordeonu w tle pozwalają zobaczyć mgliste brzegi Bretanii, do których wrócić chce bohater piosenki. „Digi dą dą dą” to podobny patent jak „Bonji-Bowl”. Oparta na żywiołowej pieśni opowieść o tym co żeglarz mógłby zrobić z Mary Lee, gdyby nie to, że musi wyjść w morze. Typowa tematyka dla tego nurtu, ale w sumie większość utworów folkowych na świecie gdzieś tam o kobietach wspomina, więc nie ma powodu by dziwić się akurat żeglarzom.
Z kontynentu muzyczna podróż prowadzi nas do Szkocji. Kolejna melodia, którą wykorzystano w piosenkę „Morza Pieśń”, pochodzi właśnie z Górzystej Krainy. Jest skocznie i żywiołowo, utwór łatwo wpada w ucho, może się więc wkrótce stać „kochankowym” przebojem. Dźwięki irlandzkiego „Foggy Dew” otwierają utwór zatytułowany „Instrumentalny”. Jest to wiązanka melodii, od nastrojowych po bardziej skoczne. Jednak nawet te drugie są bardzo melancholijne. Warto zwrócić tu uwagę na ciekawy skrzypcowy „fiddling” w tle no i na ciekawie grający bodhran. Powoli coraz więcej zespołów sięga po bardziej rozbudowane instrumentarium, ale jeszcze nie wszystkie radzą sobie z tym tak dobrze jak Kochankowie Sally Brown. Surowy zaśpiew i fajnie zagrana partia instrumentalna, to atuty „Jamestown”. Utwór zmierza delikatnie w kierunku akustycznego folk-rocka. Rytm wybijany przez bodhran urozmaica tu tamburyn. Mimo że nie jestem sympatykiem tego instrumentu, to w tej aranżacji brzmi bardzo dobrze.
„Jeśli odpłynę” to hołd złożony jednej z pierwszych w Polsce kapel, które sięgnęły po muzykę bretońską. W przypadku zespołu The King Stones były to głównie bretońskie szanty i pieśni z wybrzeża. „Jeśli odpłynę” to właśnie piosenka z ich repertuaru, z tekstem lidera grupy Damiana Leszczyńskiego. Bardzo ładna ballada, w nowej wersji chyba nawet ładniejsza od pierwowzoru. Tekst niby prosty i męski, ale posiada wiele uroku. Któż nie zna melodii „The Drunken Sailor” ? Otóż okaże się pewnie że wiele osób zdziwi się po pierwszych taktach. Później jednak wszystko jest na swoim miejscu. Ostre brzmienie skrzypiec i wyraźna, mięsista linia basu zbliżają tu nieco grupę do brzmienia zespołów takich, jak choćby nasz rodzimy Shannon.
Wersja jest ciekawa, ale troszkę za długa, prawdopodobnie wrażenie takie spowodowane jest faktem, że krótkie frazy śpiewane przeplatane są długimi instrumentalnymi, podczas gdy zwykle robi się odwrotnie.
Powoli dopływamy do portu docelowego, choć ostatnia piosenka nosi tytuł „Nie wrócę już na ląd”. Jeśli „The Drunken Sailor” może kojarzyć się z grupą Shannon, to posłuchajcie tego ! Jeśli otarliście się kiedyś o tą grupę, to ta melodia pewnie wyda się wam znajoma. Dopowiem tylko, że pochodzi ze Szkocji i jest bardzo ognistym zakończeniem płyty.
Sporo miodu wylałem podczas recenzowania tej płyty, prawda ? Cóż, należy jej się to, ale nie może się chyba obejść bez kilku malutkich łyżeczek dziegciu. Pierwszy grzech Kochanków jest właściwie grzechem gatunkowym, dotyczy wielu innych kapel wykonujących w Polsce piosenki związane z morzem. Chodzi mianowicie o to, że do istniejących melodii piosenek o tematyce nie-morskiej dopisano morskie teksty. Tendencja ta jest niemal tak stara, jak ruch szantowy w Polsce, jest to wiec niewielki problem i myślę że większość słuchaczy już zdążyła się do tego przyzwyczaić. Celowo natomiast pominąłem przy piosenkach tytuły oryginalne melodii, bo wiem że nie ja jeden lubie niespodzianki podczas słuchania płyt.
Drugi problem jest bardziej intuicyjny, myślę że na przyszłość sam się rozwiąże. Chodzi mianowicie o to, że sięgając po folkowe wzorce zespołowi trudno się zdecydować, czy chce brzmieniowo iść w kierunku bardziej tradycyjnym (tu niektóre utwory bretońskie”, czy raczej w „ceol nua” stylistykę młodych kapel z Irlandii. Nie chodzi tu bynajmniej o same inspiracje muzyczne, a stylistyczne właśnie. Myślę jednak, że to wyjaśni kolejny album Kochanków, w końcu to dopiero ich pierwsza duża płyta.

Taclem

Various Artists „Songs Of The Sea”

Współczesna składanka kanadyjskich wykonawców prezentujących nam autorskie pieśni inspirowane folklorem morskim. Dwanaście utworów wykonują tu zarówno artyści trwale kojarzeni z takim repertuarem, jak choćby Stan Rogers, czy The Garrison Brothers, jak i wykonawcy z kręgów bliższych muzyce celtyckiej. W tej drugiej kategorii warto wymienić zwłaszcza zespoły The Rankins i Brakin` Tradition.
Na uwagę zasługuje na pewno piosenka „Black Rock” wykonywana przez Ritę MacNeil, doskonały przykład symbiozy między tematyką lądową a morską.
Z kolei to co gra zespół Barra MacNeils to przykład typowego współczesnego grania z Cape Breton.
Irlandzkie brzmienie, również popularne w kanadyjskim „morskim folku” reprezentuje Denis Ryan, artysta przez lata związany z grupą Ryan`s Fancy.
Śmiem twierdzić, że kanadyjska scena morskiego grania może się mierzyć z naszą – największą w Europie. Jest równie różnorodna, choć kierunki rozwoju były nieco inne. Warto sprawdzić, co w tej muzyce się dzieje.

Taclem

Perły i Łotry „Burza. Dekada Łotrów”

Nowy materiał Pereł i Łotrów, to kilkanaście utworów, zagranych i zaśpiewanych w dość charakterystycznym dla zespołu stylu. Właściwie to można by powiedzieć, że wszystko to już było. Były polskie wersje bretońskich pieśni, różnych europejskich szant, a irlandzkich piosenek to już na kopy. Ale wówczas trzebaby chyba wogóle zaprzestać nagrywania i wydawania płyt z szantami i folkiem. A tego przecież nie chcemy. Zwłaszcza, ze nie sama idea się liczy, a przede wszystkim wykonanie.
Perły i Łotry należa do tych zespołów, które bazują niemal wyłącznie na własnych pomysłach. Owszem, są tam inspiracje (tym razem choćby Clannad, Bela Fleck, Cztery Refy), jednak wszyskie piosenki noszą na sobie wyraźne perłowe piętno. Tak więc nawet jeśli sięgają po czyjąś twórczość, to ich wersje na pewno będą się różniły od pierwowzorów.
Nie chcę zbyt wiele wam zdradzać, bo płyta jest ciekawa jak kryminał Hitckocka. Powiem tylko że czeka na Was fajnie ufolkowiona (of slowa `folk` nie `ufo`) wersja „Staruszka jachta”, żeglarskie gospel i lekki hip hopik…
Perły należą do tzw. „ślaskiej szkoły szanty”. Jesli znacie takie grupy, jak Ryczące Dwudziestki, czy Banana Boat, to wiecie o co mi chodzi. Przede wszystkim dominują tu charmonie wokalne, cały dodatek pochodzenia ludowego jest raczej na drugim planie. Trudno z tego robić jakiś zarzut, bo w swojej klasie są naprawdę bardzo dobrzy.

Taclem

Ewan MacColl & A.L. Lloyd „Blow Boys Blow”

Ewan McColl to facet, bez którego brytyjska (a być może i irlandzka) muzyka folkowa nie byłaby dziś w miejscu, w którym jest. Popularyzował on z dużym skutkiem ballady i piosenki ludowe, pisał też własne utwory – największym hitem jego autorstwa, jak do tej pory, była piosenka „Dirty Old Town”, którą odgrzebał na jednej z licznych jego płyt Shane MacGowan. Świat zna ją głównie dzięki wykonaniu The Pogues. McColl zrobił też sporo dobrego dla popularyzacji pieśni morskich, czego najlepszym dowodem jest ta płyta.
Album jest kompilacją wspólnych dokonań Ewana z A.L. Lloyd`em, którego starsi miłośnicy morskich opowieści kojarzą z roli szantymena w filmowej adaptacji „Moby Dicka”. Z resztą Lloyd również wydał sporo płyt, choć pewnie nie tyle, co McColl. Jedną z bardziej znanych był zbiór wielorybniczych pieśni zatytułowany „Leviathan!”.
Repertuar tu zebrany to niemal wyłącznie klasyki, jednak twarde, męskie brzmienie tej muzyki ma w sobie niesamowity urok. Surowość to atut w przypadku tych archiwalnych nagrań. Pieśni pracy są bardzo autentyczne, a utwory nazywane u nas „pieśniami kubryku” zaaranżowano bardzo oszczędni, co również sugeruje, że jest to brzmienie zbliżone do autentycznych marynarskich pieśni.
Polecam przede wszystkim miłośnikom szant i tym, którzy chcieliby się przekonać jak brzmiały pieśni spod żagli – współcześnie, ale z szacunkiem dla tradycji.

Taclem

Cztery Refy „Sea Songs, Shanties and Folk Tunes”

Druga składanka wczesnych nagrań grupy Cztery Refy zaskakuje bardzo irlandzko-folkowym charakterem. Oprócz utworów instrumantalnych, a trafiły nam się tu naprawdę smakowte kąski („Mason`s Apron”, „The High Jig”), mamy bardzo fajną opowieść o Irlandczyku, który chciał zostać wielorybnikiem („Paddy i wieloryb”), a także piosenkę „Na statku „Calibar””, w ktorej pobrzmiewają echa irlandzkiej „Lowlands of Holland”.
Wielbiciele bardziej szantowych pieśno znajdą tu też cośdla siebie, ot choćby rewelacyjny zaśpiew w refrenie „W górę raz! Hej, ciągnąć tam!”, czy bardzoej współczesną, ale utrzymaną w tradycyjnym klimacie „Niech zabrzmi pieśń”.
Niektóre z tych pieśni wciąż są w repertuarze grupy, co świadczy doskonale o tym, że ludzie pamiętają te stare utwory i domagają się ich na koncertach. Tu warto wspomnieć choćby o pieśni „Wesoły wiatr” – żywiołowej i skocznej pieśni, ktora przypomina swoim nastrojem właśnie rozpędzony nad morskimi falami wicher.
Dla ludzi, którzy znają te piosenki płyta będzie przede wszystkim wycieczką, czy też raczej rejsem, w przeszłość. Ale również dla słuchaczy nieobeznanych z repertuarem Czterech Refów jest to pozycja godna polecenia.

Taclem

Cztery Refy „Folk Tunes, Sea Songs and Shanties”

Zespół Cztery Refy od wielu lat pozostaje w ścisłej czołówce kapel szantowo-folkowych. Są zespołem, który najwierniej nawiązuje do brzmień dawnego pokładu i tawerny.
Płyta „Folk Tunes, Sea Songs and Shanties” to wybór nagrań z kilku kaset grupy wydanych w różnych składach w latach 80-tych, kiedy to kasety magnetofonowe były dominującym nośnikiem w naszych sklepach. Nie brakuje tu znanych piosenek, jak „Żeglarski los”, „Balaena”, czy doskonała „Ballada o Botany Bay”. Jednak największy hit, to niewątpliwie „Press Gang”, pieśń o łapaczach werbujących marynarzy na okręty Royal Navy.
Również piękna rybacka ballada „Fiddler`s Green” w polskiej wersji kojarzona jest przez wielu słuchaczy. Pokazuje ona jak duże są związki naszej piosenki morskiej z irlandzkim folkiem.
Wielkie wrażenie robiła na mnie zawsze pieśń „Andrew Rose”, opisująca dramatyczne (autentyczne) losy angielskiego marynarza, na którego uwziął się sadystyczny kapitan i jego kamraci. Ascetyczna wersja Czterech Refów świetnie oddaje klimat opowieści.
Poza pieśniami i piosenkami jest tu też trochę irlandzkich tańców, których nie brakowało w tawernach po obu stronach Atlantyku.
Płyta. mimo że ma charakter składankowy, nadaje się do słuchania tak jak regularne albumy grupy.

Taclem

Różni Wykonawcy „Mrągowo`89”

Płyta z koncertów na festiwalu w Mrągowie. Tak to już zwykle na tym festiwalu bywa, że oprócz popularnych country-rockowych piosenkarzy zwykle pojawia się tam kilkoro wykonawców prezentujących bardziej tradycyjną muzykę.Tutaj niewątpliwie takim zespołem jest australijska formacja Kelly`s Revange grająca muzykę irlandzką. Z resztą prezentowana przez nich piosenka „Shores Of Botany Bay” jest u nas świetnie znana miłośnikom szant. Australijczycy oprócz tego uraczyli nas również wiązanką irlandzkich tańców.
Zastanawia mnie, że utwory pospisane przez American Folk Dance Ensemble były wykonywane na żywo. Pownie nie, jednak jeśli tak było, to po cóż na płycie CD umieszczać pokaz tańca, którego przecież nie widać? No coż, to płyta wydana kilkanaście lat temu, być może inaczej wówczas o tym myślano.
Nie zabrakło tu oczywiście ciekawych wykonawców z Polski. W świetnej formie zaprezentował się Tomasz Szwed, niegorzej nasz rodzimy zespół pielęgnujący tradycję bluegrass – Little Maggie. Z resztą również holenderski Bluegrass Reunion dał niezły popis grania brzmiącego jakby żywcem przeniesiono go z równin Kentucky.
Płyta, mimo że stara, nadaje się do posłuchania, zwłaszcza, że można tam znaleźć kilka perełek i niepublikowaną piosekę „Nikt cię nie kocha tak jak ja” grupy Little Maggie.

Taclem

Page 2 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén